Kino umiera. Na szczęście pozostaje nam film 

Kino umiera. Na szczęście pozostaje nam film

Z Januszem Majewskim, twórcą takich filmów jak Zaklęte rewiry (1975), Lekcja martwego języka (1979), czy C.K. Dezerterzy (1985), rozmawia marek gajdziński

marek gajdziński: Wim Wenders podczas festiwalu w Cannes w 1982 roku zaprosił do swojego pokoju w Hotelu Martinez kilkunastu reżyserów, jednego po drugim, zaczynając od Jean-Luca Godarda, poprzez Wernera Herzoga, Susan Seidelman i Antonioniego, aż po Yilmaza Güneya, kurdyjskiego twórcę, który w tamtym roku zdobył Złotą Palmę za obraz Yol (Droga). Każdy z nich nagrał swoją wypowiedź na temat przyszłości kina. Czy kino i jego język umrą niebawem? – tak brzmiało pytanie wyjściowe. Wypowiedzi mają różną długość, od jednej minuty aż do pełnych jedenastu (każdy miał do dyspozycji 11 minutową rolkę taśmy). W ten sposób powstał film Pokój 666. Nie wystąpił w nim żaden polski twórca, choć mieliśmy wtedy Polaka w konkursie głównym. Cóż za przeoczenie. Chciałbym zatem powrócić myślą do tamtego zdarzenia i zadać Panu pytanie następujące: co by Pan powiedział, gdyby teraz przyszło Panu wziąć udział w podobnym przedsięwzięciu? Jak będzie wyglądała przyszłość naszego kina? Ta najbliższa i ta dalsza?

Janusz Majewski: Mnie się wydaje, że kino ma już bardzo krótką przyszłość. A to dlatego, że zmusza ludzi do tego, żeby przez minimum półtorej godziny siedzieli w jednym miejscu. Dzisiejszy widz, szczególnie młody, nie ma cierpliwości. Jego cierpliwość została wykształcona na zupełnie innych doświadczeniach, przede wszystkim na grach i na oglądaniu na własnym komputerze czy telewizorze filmów, które można w każdej chwili przerwać (jeśli nic się nie dzieje do 10 minuty), zacząć oglądać inny film, potem ewentualnie wrócić do poprzedniego. A kino przecież to niemal magiczny rytuał wymagający wspólnego siedzenia w ciemności, wspólnego przeżywania, kiedy sala cała się śmieje lub zamiera ze strachu (każdy przeżywa samodzielnie, lecz te emocje się sumują, wpływają na siebie nawzajem). Tego rytuału nie ma zatem kto podtrzymywać. Dlatego kino na naszych oczach umiera. Nie wiem tylko, jak długo ten stan przedśmiertny, a może już początek agonii będzie trwał. Aby zobrazować kondycję kina, opowiem o mojej dzisiejszej przygodzie, bo dziś właśnie próbowałem się wybrać na film z moim dorosłym już wnukiem (jest to taki nasz wspólny rytuał, że od czasu do czasu my obaj, tylko we dwóch, idziemy najpierw na lunch, a potem do kina). On właśnie wrócił z wakacji, siedliśmy więc do gazety, to znaczy do telefonu, i zaczęliśmy przeglądać repertuar. I co się okazało? W Warszawie, mieście w którym istnieje kilkadziesiąt kin, nie grają ani jednego filmu, na który warto by było zmarnować dwie godziny. Już same opisy tych filmów czy nawet tytuły skutecznie odstręczają, no bo co to może być za film, Człowiek mrówka czy jakiś Terminator numer siedem czy któryś tam? Zawsze podczas wakacji repertuar jest marny, rzecz zrozumiała, ale żeby do tego stopnia? To niestety jest część szerszego procesu, tego co dzieje się z naszą kulturą. Trudno, żeby z kinem było dobrze, jeśli nie jest dobrze z teatrem czy książkami.

marek gajdziński: Mówi Pan tu zatem o skąpości dobrego kina i braku wyboru jako ważnym czynnikom, które powodują upadek kina i szerzej, kultury.

Janusz Majewski: O braku wyboru, o obniżaniu lotów, dostosowywaniu się do poziomu, ja wiem, idiotów, żeby nie szukać łagodniejszych słów. Do poziomu odbiorcy, który dyktuje warunki.

marek gajdziński: Świat nie lubi pustki. Mówi Pan, że kino jest skazane na wymarcie. Co w takim razie wypełni puste miejsce po kinie?

Janusz Majewski: Rozwój techniki wciąż nas zaskakuje. Niebawem pewnie dzisiejszy obraz kinowy będzie dostępny dla każdego w warunkach domowych. Bez żadnych ograniczeń ani technicznych, ani repertuarowych. Zresztą już prawie jest.

marek gajdziński: Może więc nie oznacza to całkowitej zagłady kina, lecz jedynie formy, do której się przyzwyczailiśmy? Być może nasze dzieci i wnuki nawet tej zmiany nie zauważą? Bo przetrwa kino w sensie języka filmu?

Janusz Majewski: Ten język kształtował się przez dziesięciolecia, od kina niemego, które stworzyło język obrazu z konieczności, gdyż nie miało dźwięku do dyspozycji, z całą tą przesadną dla nas dziś czy wręcz śmieszną ekspresją. Przez sto lat z kawałkiem język kina przeszedł tę samą drogę, co języki literatury przez całe tysiąclecia, począwszy od Homera. W tym czasie wykształcił swoją własną ortografię i stylistykę, skodyfikował się i osiągnął perfekcję. Najważniejszym krokiem do osiągnięcia tej perfekcji było uświadomienie sobie przez takich twórców jak Eisenstein, Wiertow, czy Griffith, że głównym narzędziem języka filmu jest montaż. Dzięki temu dziś językiem filmu możemy wyrazić niemal wszystko. Kino może zniknąć, ale film przetrwa i język filmu przetrwa, tak jak trwają języki ludzi. Każdy język się doskonali, wzbogaca, absorbuje nowe słowa, zapożycza z innych języków, więc język filmu też się będzie doskonalił, ale jego gramatyka, jego składnia pozostaną w istocie bez zmian.

marek gajdziński: Byłem kiedyś na wykładzie Petera Greenawaya w Sopocie, w którym ten brytyjski reżyser określający się jako ekscentryk kina tłumaczył, iż film musi się uwolnić od kilku rodzajów tyranii, wśród których wymienił dyktaturę prostokątnego kadru, tekstu, aktora, oraz kamery. Mówił wtedy też o tym samym, o czym Pan już wspomniał, o przykuciu widza do fotela. Dla Pana jest to naczelna wartość kina, bo brak ruchu i ciemność pozwalają skupić się na filmie. Greenaway odwrotnie, uważa że to minus. Na przykładzie swojego projektu Peopling the Palacespokazywał, że kino przyszłości będzie musiało dostosować się do widza, jeśli chce przetrwać. Oznacza to, między innymi, że film musi podążać za swoimi widzami wszędzie tam, gdzie oni chcieliby się udać. Człowiek przyszłości będzie zatem mógł oglądać filmy wykonując różne czynności, biegnąc, spacerując, a jak to będzie wyglądało w praktyce, to już zależy od rozwoju techniki, która być może zaoferuje możliwość obrazu rzucanego na wszelkie będące pod ręką płaszczyzny albo po prostu zawieszonego w powietrzu, zawsze w określonej odległości od oczu widza. Co Pan o tym myśli?

Janusz Majewski: To ciekawy pomysł, ale nie dla mnie. Nie uśmiechałoby mi się prowadzić samochód albo tylko chodzić po lesie i jednocześnie oglądać film. To też kwestia podzielności uwagi. Przecież w kinie ważny jest nie tylko obraz, lecz również, a może przede wszystkim refleksja, jaką ten obraz we mnie wzbudza. Wie Pan, ja kilka dni temu zacząłem 85 rok życia, i coraz częściej myślę z ulgą o tym, że to już mnie nie dotyczy, nie będę tego przeżywał i nie będzie mnie to denerwowało. To jest pozytywna i pocieszająca strona starości. Nie jest źle być starym, pod warunkiem że ciekawość świata coraz bardziej przejawia się w ciekawości siebie samego jako przedstawiciela gatunku, jako exemplum do studiowania tego tworu natury, jakim jest człowiek. Nie mówię tu o jakimś chorobliwym egoizmie czy egocentryzmie, lecz uważnym obserwowaniu własnego wnętrza, po to, aby poznać wnętrza innych ludzi. Świat ma wiele obliczy, można się interesować polityką, ale z perspektywy mojego wielu to wydaje się nudne i niewłaściwe. Lepiej zamknąć oczy na te objawy aberracji umysłowej, otworzyć się za to na piękne strony świata. Najwspanialszym obiektem obserwacji dla człowieka jest niezmiennie on sam. Tak że mnie ten człowiek przyszłości i jego zwyczaje, jego być może nadludzka zdolność do dzielenia uwagi, coraz mniej interesują.

marek gajdziński: Refleksja, jej waga w życiu człowieka, współczesnego, przeszłego czy przyszłego, doceniana przez nas zwykle z wiekiem, prowadzi do kolejnego pytania, pytania o Lekcję martwego języka, film według powieści Kuśniewicza w Pana reżyserii i według Pańskiego scenariusza. Bo to bardzo refleksyjny film. Nasz kolega redakcyjny, Paweł Huelle, uważa Lekcję za arcydzieło sztuki filmowej. Czy Pan też ma do tego filmu jakiś szczególny stosunek?

Janusz Majewski: Cieszy mnie ta opinia, bo ja również ten film bardzo lubię. Włożyłem w niego dużo serca i emocji. Staranności. Myślę, że ten film się rzeczywiście udał. Ta powieść Kuśniewicza mnie szczególnie zafascynowała, choć lubiłem też jego poprzednie książki. Nawiasem mówiąc, Kuśniewicz dawał mi nadzieję, że nigdy nie jest za późno. Bo on bardzo późno zadebiutował, miał chyba 56 lat, kiedy wydał pierwszą powieść. Przeczytałem ją i następne, no i kiedy zobaczyłem nową w księgarni (w Zakopanem, gdzie byłem na nartach), od razu kupiłem i przeczytałem jeszcze tego samego wieczoru i kawałka nocy. Nie mogłem się doczekać poranka, żeby zadzwonić do niego i do Zespołu Filmowego, żeby kupili od autora opcję na tę historię. Żeby mnie ktoś nie ubiegł. Potem zresztą pytałem w Zespole, czy ktoś się tym interesował, okazało się, że byłem jedyny.

marek gajdziński: Może dlatego, że Lekcję martwego języka może wydawać się powieścią bardzo nie filmową. Narracja, w której bezustanne wspominanie przeszłości, jak u Prousta, i elementy strumienia świadomości, jak u Virginii Woolf, grają ważną rolę. Czy Pamięta Pan, co zdecydowało, że postanowił Pan wziąć się za ten właśnie tekst? Jak Pan podszedł do tego zadania?

Janusz Majewski: Pamiętam, że od razu zobaczyłem w głowie gotowy film. Nie miałem żadnych wątpliwości, jak to należy opowiedzieć. Widocznie moi koledzy nie zobaczyli tego. Ale ja mam hyzia na punkcie czytania książek, od wczesnego dzieciństwa bez książki nie ma dla mnie ani jednego wieczoru. Nie zasnę bez książki. Język literacki był mi zawsze bardzo bliski, i być może dzięki temu tak szybko zorientowałem się, że to jest również świetny materiał na film. Oczywiście wymagał przełożenia z języka na język, ale nie miałem z tym żadnego kłopotu.

marek gajdziński: Tak, adaptacja to rodzaj przekładu, o przekładach zaś mówi się, że są jak żony, albo wierne, albo piękne.

Janusz Majewski: Myślę, że ja Kuśniewicza nie zdradziłem, że to wciąż była jego powieść, tyle, że na ekran przeniesiona. Zresztą on sam, a przecież znał się na filmie, był pod wrażeniem adaptacji.

marek gajdziński: Udało się osiągnąć piękno bez zdrady?

Janusz Majewski: Tak. Choć nie było to proste, bo trzeba było po drodze pokonać wiele przeszkód. Nie tylko podczas kręcenia, lecz także na etapie postprodukcji. Film został zakwestionowany przez władze. Po kolaudacji, na której film otrzymał zresztą wysokie oceny, został pokazany Jaroszewiczowi i jego małżonce. I oni dostali szału, twierdząc że za pieniądze ludu pracującego przemyca się do obiegu film elitarny i dekadencki zarazem, to po pierwsze, a po drugie, przecież to się dzieje na terenach należących do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, i co ja powiem, pyta Jaroszewicz, jak jakiś towarzysz do mnie zadzwoni z pretensjami, że jakim prawem robimy filmy o ich ziemiach. Trzeba więc było sporo powycinać, choćby ten okrzyk “Wojna skończona! Niech żyje wolna Ukraina!”, wydany przez miejscowego buntownika, który w powieści pojawia się podczas finałowej śmierci porucznika Kiekeritza. Wolna Ukraina okazała się nie do przyjęcia. Niech pan sobie wyobrazi, że ten film jest wyświetlany w Koszalinie, powiedział do mnie minister od kultury, gdzie są przesiedleni z Bieszczad Ukraińcy, i oni usłyszą to w kinie i zrobią manifestację. No i pozostało samo “Wojna skończona!”, bez Ukrainy. A kiedy przywieźliśmy film na festiwal do Gdańska, latem 1980 roku, zbiegło się to z wydarzeniami Solidarnościowymi i nikt do takiego filmu nie miał głowy. W cenie wtedy były filmy współczesne, z politycznymi aluzjami. Nie trafiliśmy na odpowiedni czas. Satysfakcja przyszła po latach, a film, na szczęście, się w tym czasie nie zestarzał.

marek gajdziński: Który ze swoich ruchomych obrazów uważa Pan za swoje największe artystyczne bądź osobiste osiągnięcie? Albo za dzieło o najbardziej ponadczasowym charakterze? I co to w ogóle znaczy, ponadczasowy charakter w kinie, czy to film, który nie jest osadzony w żadnej konkretnej rzeczywistości, czy przeciwnie, ponadczasowość uzyskuje się poprzez rzetelne odniesienia do wybranego czasu i przestrzeni, poprzez sporządzenie wielowymiarowego portretu jakiegoś wybranego fragmentu istnienia?

Janusz Majewski: Generalnie Zaklęte rewiry uważa się za moje opus magnum. Głównie dlatego, że jest to z jednej strony film zrobiony perfekcyjnie, że tak nieskromnie się wyrażę, perfekcyjnie od strony warsztatowej, z drugiej zaś jest to historia, która ma walor społeczny i uniwersalny, wciąż aktualny charakter. Bo każdy człowiek musi w młodości przejść przez taką czy inną szkołę życia. Jeździłem z tym filmem po świecie, byłem między innymi w Nowym Jorku, zaproszony na pokaz w klubie filmowym w Muzeum Sztuki Nowoczesnej (MOMA), i po filmie wywiązała się dyskusja. Okazało się, że wielu widzów uważa, że ten film jest o nich. Jakaś dziewczyna powiedziała – ja nie jestem kelnerką, ale to jest film o mnie, bo też mam takie stosunki w pracy. Ktoś inny wstał i powiedział – a ja jestem kelnerem i u nas w pracy jest wciąż dokładnie tak samo. A potem jakiś architekt i jeszcze ktoś się odezwał i okazało się, że film ma ogromny rezonans. Amerykanie chcieli nawet zrobić remake i mnie to zaproponowali, żebym tę samą historię opowiedział w warunkach amerykańskich. No ale wtedy Henryk Worcell już niestety nie żył, a pani Worcellowa była chyba pod wpływem jakichś idiotów, i nie zgodziła się sprzedać praw. Nie rozumiała, jak świetny byłby to interes, dla niej i dla całej rodziny, bo przecież zarobiłaby majątek i długo wszyscy mogliby z tego żyć, na pewno wydano by też powieść w nakładach, które w Ameryce idą w miliony. Tłumaczyłem jej to, ale zaparła się i nic z tego w sumie nie wyszło. To była bardzo prosta kobieta, o czym może doskonale świadczyć następujące zdarzenie. Kiedy robiłem ten film, to zaprosiłem oboje Worcellów do Pragi, bo tam trwały zdjęcia. Ona była pierwszy raz na planie filmowym, śledziła wszystko z zapartym tchem, i w pewnym momencie, patrząc na Marka Kondrata z wyraźnym zachwytem, powiedziała do męża: Oj, Henryczku, jaki ty byłeś kiedyś piękny. To zdanie mnie z kolei wprawiło w autentyczny zachwyt. Bo ona naprawdę, w tej swojej prostocie, uwierzyła że Kondrat to jest jej Henryk z czasów młodości (powieść Zaklęte rewiry jest narracją w dużej mierze autobiograficzną). Na naszych oczach dokonał się jakiś cud: Marek grając postać stworzoną przez jej męża, przeistoczył się w niego samego z przeszłości!

marek gajdziński: To się nazywa magia kina!

Janusz Majewski: Rozumiałbym tę magię, gdyby to było podczas projekcji, w sali kinowej. Ale nie, to było podczas zdjęć, a nawet w przerwie między zdjęciami. Siedzieliśmy obaj z Markiem na krzesełkach, oni podeszli i wtedy ona to powiedziała. No i kiedy pojawiła się ta propozycja remaku, ona jako spadkobierczyni praw miała decydujący głos. Odmówiła. Może byłoby inaczej, gdyby się mogła syna poradzić. Ale nie mogła. Bo on był znanym himalaistą (Kurtyka, tak naprawdę się nazywali) i wspinał się gdzieś w Himalajach, telefonów komórkowych wtedy nie było, a Amerykanie, jak to Amerykanie, chcieli mieć odpowiedź natychmiast, w ciągu tygodnia, dwóch. A jak syn wrócił z Azji, to już było za późno.

marek gajdziński: Nie wiem, czy żałować. Tej straconej szansy. Bo do remaków mam, generalnie, stosunek ambiwalentny. A w tej konkretnej sytuacji z jednej strony ominęła Pana Hollywoodzka, być może wspaniała przygoda. Z drugiej jednak strony, byłoby to pewnie ogromne i stresujące wyzwanie, bo czy po stworzeniu filmu tak perfekcyjnego udałoby się Panu zrobić jeszcze lepszy? Tego się już pewnie nigdy nie dowiemy. Podobnie jak przyszłość, również alternatywne wersje przeszłości są przed nami zakryte. Bardzo Panu dziękuję za tę rozmowę.

(Tekst rozmowy, autoryzowany przez Janusza Majewskiego, ukazał się wcześniej w Kwartalniku Artystycznym BLIZA numer 3 (24), 2015)

Nowe Horyzonty

New Horizons

On 20.07. the New Horizons Film Festival started in Wrocław. The festival runs until 30.07. The good thing is that it takes place all over the city. But also on the Internet (once you rent a film). Here (external link) is more information.

#streetpunxofyangon

Punk | Stucturalism | Phenomenology | A movie

1. Anthropological structuralism

Gilles Deleuze once said that structuralism precisely compares structures and then tries to draw conclusions. We can compare a table with a chair and find that both are square. We can likewise compare South African Amapiano music with European house and find that the beats are similar. If in the case of Amapiano we can still trace the origin, the comparison of the tables and chairs is… empty. 

But even if we traced the history of the Amapiano, it did not tell us anything about the music itself, its use, and why it is also very popular in Kenya. 

Anthropological structuralism (to describe it simply) does not compare tables but cultural phenomena, and cultural practices with each other. We can then see that the people of Siberia move in very similar ways to the Sioux when they dance. We can also compare the hat fashion of 70 years in Uganda with that in Denmark. We may even find something astonishing. The question is, what does it bring us? 

Structuralism constantly forgot the context. Or, as Deleuze put it, error. Whereas I wouldn’t talk about errors in cultural adaptations. Even if many punks invoked the purity of their movement to distinguish themselves from the others.

2. Punk

In his essay “The Assault on Culture,” Stewart Home describes punk as a rather short-lived subculture of Britain’s big cities. Inspired by the so-called skinhead novels, punk remains a movement without great intellectual pretensions. Basically, punk can be compared to the subculture of soccer fans. 

It was only much later that Class War found punk as a means of anarchist expression. But by then punk was long dead. Perhaps the Oi! movement was the last remnant of punk. However, Oi! was more of a primitive male culture that was primarily about drinking beer. Or, as “Exploited” put it, about “sex and violence”. 

3. Phenomenology

I can’t remember who said it. A Japanese phenomenologist described the phenomenon of the epistemic horizon (not only him, but here we find a nice reflection on how Europeans – in the sense of Viveiros the Castro Europeans – react to the unknown). 

We can also say that our brain reacts like this. In any case, when we see the unknown, we try to infer the known. 

And here is an anthropological reflection. Europeans (and I still do not mean only the inhabitants of Europe) always try to compare all cultural phenomena with their own culture. The reason for this may be that Europeans are convinced of the superiority of their culture (wrongly, the European culture is rather primitive). 

In other words, when Europeans see people with a mohawk hairstyle, dressed in leather jackets and boots on other ends of the world, they immediately think of one thing. They must be punks. The idea of comparing contexts doesn’t even occur to them. They name a cultural phenomenon, a cultural practice after their own, rather boring “culture” and call what they see: Punk.   

4. Cultural appropriation

The people of Yucatan have adopted some of the religious practices of the Nahuatl for themselves. There has even been a discussion as to whether the proverbial aggressiveness of the Quiche did not originate with the Nahuatl. I do not want to have that discussion here. What interests me is the fact that when cultural practices are adopted from another culture, there is always a shift. An error.

If we understand punk as drinking beer, making music, and “No Future,” it doesn’t automatically mean that everyone who does that is also a punk. With adaptations of cultural practices, there are always shifts, changes, precisely, adaptations to one’s own culture, to one’s own context. 

It is rather difficult for an average European to understand this context, to think about it. 

Can we speak of the same practice in the case of a cultural adaptation, in the case of similarities?

Theoretically, I could adopt the rites of the Masai. It will not only make me a Maasai. It has no meaning because I probably wouldn’t think about the context. By the way, it is similar to yoga in Europe (which, free from any spiritual practice, rather reminds of stretching exercises). People are happy to do yoga. In truth, they practice stretching exercises with adapted intellectual, European superstructure. 

5. Punk in Myanmar

Is there punk in Myanmar? Of course not. It is rather wishful thinking on the part of the protagonist. In fact, the youth in Myanmar, in the city of Yangon, have adopted elements of what we would call Oi Punk. Without all the context of the Oi movement.
On the other hand, we can’t say for sure. But if we use Western glasses, if we put the movement in Myanmar in a context, like the protagonist of the film, we destroy the movement and its beauty. And only see something European again. Another H&M store or Mcdonalds’.

6. #streetpunxofyangon

The film brilliantly illustrates the inability of different cultures to understand each other. On the one hand, we have a director trying to get money for a film about the “punks” in Myanmar. We see little of the punks themselves. 

However, she is always running as if against the wall. The various attempts to get into Myanmar do not succeed. 

Street Punx are a wonderful, ideal metaphor for the fact that we may never understand other cultures. In the end, the film’s protagonist is more concerned with herself and money than with the “punks” and their culture. She sees them through the screen of the PC in countless Skype phone calls. She cannot get closer to them. The screen is the end of possibilities. 

It is a very important film that reminds us that we, the Europeans, should worry about the other parts of the world rather than thinking about ourselves and our problems. It is a mirror that, held up by Maja Holzinger, shows us the ridiculousness of what we call “European culture”. 

In the end, no one will travel to Myanmar. That’s good. After all, it was we, Europeans, who bloodily exploited Myanmar, imposed our culture, and then, left it poor. It is good that now we do not want to explain to Myanmar people their own cultural adaptation. 

Here (external link) you can read more about the movie.

And. It’s not a movie about Africa. But I thought African dancers would fit here.

Festivals

Termine

The Polish Film Festival has ended. Unfortunately. But. Next year in September, when you are in Gdynia, you can see some exciting movies. Here (external link) you´ll get some more information. 

The Film Fest in Hamburg starts on September 29. Here (external link) you can get more information. Unfortunately (there is always an, unfortunately, this fall) we have not been able to find any information about a streaming option.

konfrontacje

Konfrontacje Filmowe

Tomorrow starts the Konfrontacje Filmowe. An old festival that has disappeared from the world for a while. But sometimes festivals behave, like the hölderlinian ghosts. They come back again and again. And come this time from 09.09 in 18 Polish cities. And show current films. More here (external link). In Polish.

Perspectives

Perspectives. Archetypes. And movies

1. Facts

Yu Miao grew up in China before coming to study cinema in France. In 2020 she graduated from the directing department of La Fémis, the French national film school. Now living in Paris, she works in cinema as a director and screenwriter. In addition to film, she also practices photography. 

2. Perspectives

I guess it´s too easy to say, it´s about perspective. It’s about the way Yu Miao shows us society. About how she shows society. But also not this our society. Because then we would have to talk about perspective again. So…

It is about our perspective of perspectives. Europeans do await, that people from outside of Europe watch us with… yeah… their own perspective. It has something to do with Plato and his idea of “ontology”. In our understanding, ontology is something bounded. Like a bubble, where some of us do live. And the others are outside.

This fact is well described by Viveiros de Castro and his sentence, that our ontology will never be understood by others. How wrong such a description is, is Yu Miao´s perspective in her work.

It is even not a foreign perspective. It is an international view. A perspective without a homeland. A placeless perspective. Deleuze would call it „nomadic“.

3. Archetypes

Perspectives has also something to do with archetypes. But when we say „archetypes“ we mostly think about Carl Gustav Jung and his idea of archetypes. Also because character archetypes are used in movies. It’s a very structuralistic idea. Where we compare character, how people act and react, and what they do in some situations. The idea of structuralism leads us to anthropology. Where not only people, and characters, but whole cultures and societies are compared. 

But there is also a different idea of archetypes. And this perspective shows us Yu Miao in her movies. Her archetypes are… human. Human in a way how we can compare all of us. Human in a humanistic (and yes, anthropological) way. Human in a place, where we all are human. Besides our cultures, our languages, our beliefs. Call ist universalism. But it is more about searching for how we all are. A search for what makes a human a human.

I would say, those archetypes I can find in Yu Miao´s work are we. Are ordinary people in their life as humans. And they give me the feeling that we all are very similar. Since differences between us disappear, since the borders are blurred, we see what unites us more than what divides us as humans, I would prefer not to define it as structuralistic nor as post structuralistic idea. 

4. Places

Not necessarily scenes. Places. Are there also universal places? Places that exist beyond Foucault’s theory of heterotopias? Yes. There are such places. Those are, let us say, international places. Usually, there is a huge critique on such places. When we see cities across Europe, when we see how Nairobi, Sydney, and Warsaw do seem like the same place, with all their coffees, shops, and Starbucks, we will see how capitalism destroys identity. And so-called international places become a neoliberal nightmare. 

In Yu Miao’s films, we can see another form of international places. And here we come back to the idea of perspective. To the idea of the perspective of perspectives. Because the places where Yu Miao places her films are… universal. But universal in the same way that her view of society is neither Western nor Eastern nor anything else. They are places that I would describe in human terms. Places inhabited by us. By human beings. Places that don’t allow for classification into one perspective, places also that are neither structuralist nor post-structuralist. Perhaps they are nomadic places. Places that move with the humans who inhabit them. 

5. Movies

It is always very difficult to describe the work of an artist. Especially since most critiques boil down to a structuralist practice. In which the critic tries to work out commonalities. It is perhaps more interesting to note differences. Or something completely different. Every artist is looking for something in his work. Several films, books, and tracks are always a search for something. 

What is Yu Miao looking for in her films? 

On the one hand, they are fragments. Perhaps some that escape our attention. Perhaps they are hidden fragments of the realities of our lives. Scenes that we experience but do not perceive. Through the focus, it reveals not only the scenes themselves but also the absurd aspects of our lives. It sounds like a specifically French model, but there is more to it. In “24’58 on the Way to Dulpokanova” it is the dialogues, in “Escape” it is the signs (also a semiotic work in a certain sense). In “The Elusive Joy of Labor” is again about gestures. Perhaps more than that. 

At the same time, and I find this very exciting, she is looking for a narrative. For a narrative form of expression. And in each of the films, no matter how different they may be, you see the narrative. Yes, also tension. 

Soon we will discuss and describe Yu Miao’s individual films here. 

Wait for the article or go to a cinema in your neighbourhood. 

Krass

Festival

The Krass Kultur Crash Festival  (external link) takes place this year in Kampnagel from 27.04 – 08.05 (we know, we are a little bit late, we are always late). On 04.05. you can also watch the Movie This Rain Will Never Stop by Alina Gorlova during the festival. We will report if we go there. 

Cookie Consent mit Real Cookie Banner