Jeszcze się raz obudzić
Here we present the second part of a text by Luiza Poznańska. She lives and works in Poznan and Sopot. The first one you can find here.
3.
Co jest, pomyślała z niepokojem, dlaczego w pokoju pali się światło? Czyżbym zapomniała je zgasić, kiedy kładłam się spać? Nie, to przecież niemożliwe. Nie zasnęłabym przy takim świetle. Ki diabeł więc? Rozejrzała się po pokoju, jakby szukała sprawcy. Ale w pokoju nikogo. Poza nią. Postanowiła zatem chwilowo odłożyć rozwiązanie tego problemu na później, bo chciało jej się siusiu. I to jak! Wstała i ruszyła do drzwi, i dopiero kiedy już niemal do nich doszła, zorientowała się, że doszła do czegoś, czego nie ma. To znaczy drzwi nie ma. To znaczy są, ale nie w tym miejscu, co zwykle. Znalazły się na innej ścianie. Nie na wprost łóżka, tylko po prawej. Tam, gdzie kiedyś okno było. W dodatku zamknięte. Podeszła i pociągnęła za klamkę. Ta, ku jej zdziwieniu, ani drgnęła. Jakby nie była klamką, lecz jakąś wykutą w metalu atrapą. Przyjrzała jej się dokładnie i stwierdziła, że rzeczywiście, że to atrapa. Znała się na tym, bo odebrała techniczne wykształcenie, a od jakiegoś czasu jako inżynier pracowała w sektorze zbrojeniowym, w firmie produkującej klamki i różne takie. Nie ma mowy, stwierdziła autorytatywnie, żeby się dała przekręcić, i że prędzej by ją urwać można było, gdyby tylko dysponować jakąś ponadludzką siłą. Albo łomem.
Właśnie, łomem. Że też jej to od razu nie przyszło do głowy. Wróciła do łóżka, pochyliła się i wyciągnęła łom spod kołdry. Solidny, długi, metalowy. Chwyciła go mocno w obie dłonie i wróciła z nim do drzwi. Stanęła nad klamką, uniosła łom wysoko ponad głowę. Już miała uderzyć, gdy naraz dotarła do niej cała absurdalna zagadkowość tej sytuacji. Skąd wziął się łom w jej łóżku? Kto śpi z łomem pod kołdrą? I przede wszystkim, skąd wiedziała, że go tam znajdzie?
Naraz przypomniał jej się ten sylwester sprzed lat. To znaczy dwa sylwestry. Ten pierwszy, z klamką. I drugi, z maseczką w tle i dystansem. To podczas tego drugiego nudziła się i zapisała to wspomnienie o pierwszym. “Misie noworoczne”, taki tytuł temu zapiskowi nadała. Brzmiał tak:
4.
Ciekawe, jak to w tym roku będzie. Z tym Sylwestrem i witaniem Nowego. Niby coś niezwykłego, ale czy to po raz pierwszy? W 1981 też tak było. To znaczy podobnie. W sensie, że nie wolno się było przemieszczać ani gromadzić. Bo ulice od 13 grudnia należały nocą do wojska. Wojna postu z karnawałem, komuny z Solidarnością i całą resztą. Imprezę urządzałyśmy sobie w kilka osób, w małym mieszkaniu typu m-4, w osiedlowym bloku. Niektórzy przynieśli ze sobą materace, bo myślałyśmy, że trzeba będzie do rana siedzieć. Siedzieć a potem leżeć, gdzie popadnie. Bo ta godzina, milicyjna czy jakaś. W ostatniej chwili ją odwołano. Na tę jedną noc. No ale w sumie, po co łazić po nocy? W dodatku po pijaku?
Mimo pewnych obaw, bo wiadomo, czasy niewesołe, bawiłyśmy się jak zwykle. Czyli dobrze. Wtedy, 31 grudnia 1981 roku. Na całego, nie na żadne pół gwizdka. Szampańsko i z przytupem. I jak zwykle, któryś z sąsiadów w końcu zadzwonił po milicję. Pewnie ten ormowiec z parteru. Przyszli. Nie milicja, tylko żołnierze. Czyli tak bardziej na poważnie. Uzbrojeni. Ale bez hełmów. Normanie, w pluszowych czapkach z podniesionym daszkiem i wielkimi nausznikami, tasiemką pod brodą zawiązanymi. Dwóch przyszło, starszy i młodszy. Było już koło trzeciej. Zadzwonili do drzwi, ale nikt nie usłyszał. Więc nie było nawet: – Jeb, jeb! – Kto tam? – Harcerze. – O tej porze harcerze? Nie wierzę. – Otwieraj chamie, ZOMO nigdy nie kłamie. Zapomnieliśmy zamknąć, weszli sami. Na początku było trochę nieprzyjemnie. Bo kazali wyłączyć muzykę i takie tam. Jak to zwykle w takiej sytuacji. Ale żołnierz też człowiek, nawet jeśli reżimowy. A człowiek, wiadomo, zawsze spragniony. Zwłaszcza w sylwestrową noc. A nam wódki nie brakowało, właściwie to już wszyscy miałyśmy jej dosyć, więc dałyśmy im się napić. Usiadłyśmy z nimi przy jednym stole. Ten starszy był młodszy. To znaczy młodszy z dwóch żołnierzy był starszy rangą. Więcej miał tego gówna na ramionach. Znaczy belek czy czegoś tam. Był też dużo większy od tego drugiego, jakiś taki misowaty. I miły do tego, jak się szybko okazało. Swój chłop, jak to mówią. Choć prosty. Rozmawialiśmy o tym, jak to w wojsku jest. W ogóle i teraz, w stanie wojennym. Sypali anegdotkami i wychylali kieliszki, jakby w fabryce przy taśmie robili, machinalnie, raz za razem. Chyba dobrze się z nami bawili, zdjęli czapki, płaszcze i tak dalej. To znaczy dalej to właściwie nie pamiętam.
Obudziłam się wcześnie, jakimś ciemnym, zimowym świtem. Ciśnienie mnie obudziło i kazało szybko biec do łazienki. Szybko, ale też ostrożnie, by nie nadepnąć śpiących na podłodze. Kiedy się załatwiłam, wróciłam do pokoju. I tam mnie dopadł. Trampek w ryju, jak to chłopcy określali. Normalnie Sahara jakaś. Albo Błędowska. Kac mnie dopadł. Napić się, natychmiast! Tylko czego? Poszłam do kuchni, otworzyłam lodówkę. Wyglądało na to, że jakimś cudem wszystko nam się udało wytrąbić. W końcu gdzieś na podłodze znalazłam butelkę z niedopitym piwem. Bo puszek wtedy nie było. Mówiło się, że socjalistyczna gospodarka dobra jest w stali, ale tylko tej grubej, do czołgów. Produkcja cienkiej blachy, takiej jak do puszki z kokakolą, jakoś nam nie wychodziła. Podobnie jak produkcja tego napoju. Jakaś polokokta wychodziła, brunatna jak Miś. Film taki. Z tego samego, 1981 roku. To znaczy jak łycha z tego filmu. Ruda, jakby na myszach.
Wróciłam do pokoju, usiadłam w fotelu, podniosłam butelkę do ust. I wtedy ją zobaczyłam. Klamkę. Leżała na stole, tak po prostu. Pośród niedopitych kieliszków, pustych szklanek i butelek, nie do końca opróżnionych półmisków z ziemniaczanymi, jajecznymi, śledziowymi sałatkami, brudnych talerzy z niedokończonymi kromkami chleba z masłem. W skórzanej kaburze nanizanej na gruby, wojskowy pas z metalową klamrą. Usiadłam w fotelu, podniosłam, odpięłam, wyciągnęłam. Ciężka, jakby z prawdziwej stali była. Pewnie była. Czego się spodziewałam? Że z plastiku? Chłodna w dotyku i śliska. Jak jakiś wąż. Nigdy wcześniej nie miałam czegoś takiego w ręku. Otworzyłam usta, wsunęłam. Nie, co za pomysł! Wysunęłam, przed siebie. Wymierzyłem do żołnierza, który spał na kanapie. To znaczy obaj tam spali. Nie pamiętam, do którego konkretnie. Do obu naraz? Zastanawiałam się, czy ich strzelić. Choć może niezupełnie na serio – bo chyba wiedziałam, że tego nie zrobię. Nawet nie odbezpieczyłam. Nie widziałem też, czy trzeba przeładować. Ani jak to zrobić. Bo i skąd? Zajęcia z przysposobienia do życia obronnego mieli tylko chłopcy. Poborowi. Była to zatem raczej gra z wyobraźnią, zabawa, nie poważny pomysł. No bo jakbym ja, zadeklarowana pacyfistka, miała kogoś życia pozbawić? Nawet jeśli na to zasługiwał? Ale czy rzeczywiście zasługiwał? Przecież w sumie to prawie nic o nim nie wiedziałam. Ani o jednym, ani o drugim misiu. Więc bardziej chyba zastanawiałam się nad tym, próbowałam sobie wyobrazić, jak by to było, gdybym ich strzeliła. Co by to w moim życiu zmieniło? Albo w tej sytuacji tylko? Bo wszystko tu takie jakieś niedokończone, niejasne, niejednoznaczne – i naraz proszę – taki zdecydowany, definitywny akt na sam koniec. Jak seta mocnej wódy zamiast drinka z kolą. Jak wypchnięcie z pociągu tego obcego kolesia, przez Lafcadia, u Gide’a. Akt filozoficznej bezradności. Czyn bezzasadny, a zarazem zasadny, bo polityczny.
Tak sobie rojąc zasnęłam. Tak jak siedziałam, w tym fotelu. Pierwsze, co zobaczyłam, kiedy się obudziłam, to ten starszy. Nie wiekiem, tylko belkami. Ten niby bardziej miły. Stał z pałą nad moją głową. A ten młodszy chwycił mnie za klamkę. Od tamtej noworocznej nocy nic już nie było tak, jak kiedyś. Wszystko inaczej. Jakbym kimś innym się stała. Jakbym coś ważnego utraciła. A zarazem zyskała. Nie potrafię zdecydować. W każdym razie to był mój pierwszy raz, z tą klamką. Miałam wtedy 19 lat. I byłam piękna. Dziś, 31 grudnia 2020, to już pewnie pięćdziesiątka na karku będzie. I to z okładem. Z jednej strony, dużo się przez ten czas zmieniło. Z drugiej jednak, niewiele. Może nawet nic. Zwłaszcza te dwa sołdaty. Jak stali, tak dalej nade mną stoją. Gdzie tylko się obudzę, oni już tam są.
To be continued…..
Text ©Luiza Poznańska
Pics DALL•E
Prompts by Zenvampires