Jeszcze się raz obudzić
5.
Obudziło ją jak zwykle światło. Oraz dokuczliwe parcie na pęcherz. Też jak zwykle. Jedyna odmiana to owo niepokojące pytanie, kto śpi z klamką w łóżku. To znaczy z łomem. Kto śpi z łomem w pościeli, z klamką w ręku. Jakoś tak. Słyszała je we śnie, lecz obudziła się, zanim poznała odpowiedź. Może zresztą nie miało być żadnej odpowiedzi? Może dlatego właśnie tak gwałtownie się obudziła? Ale nie czas teraz na takie pytania, pomyślała, bo terror nabrzmiałego pęcherza radykalnie zawężał pole walki. Jak zwykle więc wstała i skierowała się do drzwi. To znaczy chciała się skierować. Ale okazało się, że nie ma dokąd. Bo drzwi nie było. To znaczy były. Ale w innym miejscu. Jak zwykle. W tym, gdzie przedtem było okno. Tylko że to drugie, przy łóżku. Jak to możliwe? Nie wiem i nie będę się teraz nad tym zbyt głęboko rozwodziła, uznała, bo jeszcze chwila i się posikam. A poza tym pewnie i tak niczego mądrego nie udałoby się wymyślić. Bo nawet jeśli to nie jest możliwe, to co niby z tego? Jeśli i tak trzeba się z tym realnie zmierzyć. Jak z każdym problemem. Chwyciła łóżko, które blokowało dostępu do drzwi, pociągnęła. O dziwo, nie stawiało wielkiego oporu, dało się całkiem łatwo na bok odsunąć. Tak, że mogła podejść i pociągnąć za klamkę. Ale ta, mimo że ciągnęła energicznie, czegoś się nie dała. Co, znowu atrapa? Przyjrzała się uważnie. Nie, klamka prawdziwa, bez dwóch słów. Zebrała się w sobie i pociągnęła mocniej. I jeszcze raz, jeszcze mocniej. I chyba w końcu przesadziła. Bo klamka w odpowiedzi się urwała i została jej w dłoni. Dłoń wraz z zaciśniętą w niej klamką, resztą przedramienia, poleciała na podłogę. Toczyła się po niej z łoskotem, aż znikła gdzieś pod łóżkiem. Ten hałas znowu ją obudził.
6.
Przypomniała sobie, że przecież nie ma ręki. To znaczy ma, ale nie wiadomo, gdzie. Trzeba poszukać. Tylko jak, po ciemku? Właściwie, dlaczego tak tu ciemno? Czy to normalne? Trzeba zapalić światło. Choćby łokciem. Tylko czy włącznik nie znajdował się po drugiej stronie? Po drugiej, to znaczy po której? Co to w ogóle za pytanie? Po drugiej stronie czego? Ściany, drzwi, snu, łokcia?
Dosyć tego, zdenerwowała się. Dosyć tych bzdur. Dosyć mówienia do siebie. Zamknij się! – krzyknęła w końcu. Rozwścieczona płonnością tych apeli. Postanowiła się nie patyczkować, wziąć drzwi z zaskoczenia. Niewiele myśląc, natarła na nie z byka. To znaczy niezupełnie bykiem, bo barkiem uderzyła, żeby sobie nie rozbić głowy. Taki byk to ma twarde rogi, a ona co, włosy tylko. Farbowane, żeby siwego nie było widać. Raz, drugi, trzeci. Początkowo niewiele udawało jej się zdziałać. Lecz desperacja, napędzana coraz trudniejszym do wytrzymania ciśnieniem na pęcherz, rosła wyraźnie. No i za którymś wreszcie razem drzwi puściły. I to tak niespodziewanie, że wraz z nimi wyleciała z impetem na korytarz. To znaczy niezupełnie na korytarz. A raczej zupełnie nie na korytarz. Korytarza bowiem nie było. Niczego za tymi drzwiami nie było. To znaczy było, ale takie coś, co jakby niczym było. Otchłań jakaś bezdenna, przepaść, w którą leciała jak spadochroniarka, która właśnie sobie uświadomiła, że musiała zajść jakaś pomyłka. Bo ona przecież nie jest żadnym spadochroniarzem. I że najwyraźniej wypchnięto z samolotu niewłaściwą osobę. W dodatku bez spadochronu ani niczego, czego by się można było uchwycić. Czym można by spróbować to wszystko przywołać do porządku. Wyłączyć. Nawet łomu w garści.
7.
Obudziła się cała mokra. Ze strachu chyba, bo przecież się nie zsikała. Gdyby była się zsikała, to nie chciałoby jej się tak bardzo, jak jej się chciało. Ucieszyła się, że nawet obudzona w środku nocy potrafi myśleć logicznie. I że trzeba wstać i udać się do łazienki, zdecydowała. Podeszła do drzwi. Idąc jeszcze, zauważyła coś dziwnego. Nie, że drzwi zamknięte. Bo to też dziwne. Ale mniej. Bardziej zaniepokoiło ją to, co pod drzwiami zauważyła. Rosnącą kałużę jakiejś cieczy. Woda? Czyżby zostawiła otwarty kran w łazience? A może rura poszła? Coś wyraźnie sączyło się ze szpary między drzwiami a podłogą. Gorzej, bo kiedy się temu bliżej przyjrzała, woda tryskała już ze szpar po obu stronach drzwi, jakby korytarz po sufit był wodą zapełniony. Sięgnęła ręką do klamki, ale zamarłą wpół ruchu. Bo nie wiedziała, co zrobić, otworzyć, czy raczej przeciwnie, docisnąć skrzydło do futryny, napierając na nie całym ciałem.
Zanim zdążyła się zastanowić, drzwi za nią zdecydowały. Odskoczyły i uderzyły z taką mocą, że odrzuciło ją na środek pokoju. A po chwili potężna struga wlewającej się przez otwarte drzwi wody cisnęła nią dalej, o ścianę. Kiedy się ocknęła, krztusiła się wodą, w której się unosiła. Brakowało jej tlenu. Pomyślała, że to koniec. Że umiera. Zaczęła gwałtownie machać rękoma i płynąć w górę, lecz zanim zdołała się wynurzyć, z impetem uderzyła głową w sufit. Ten rozbił się na kawałki. Ucieszyła się, że ma taką mocną głowę. Bo inaczej kiepsko by to wyglądało. Spojrzała w górę i zamarła. Sufit był cały. To co, głowa jej się rozbiła? Zaczęła się macać po czaszce, ale wszystko wydawało się na swoim miejscu. Bólu też żądnego nie czuła. Spojrzała jeszcze raz pytająco na sufit, a ten na jej oczach zmienił kolor, z białego na czarny. Był teraz tablicą, na której jakiś mężczyzna, jak nauczyciel w klasie, coś pisał. Jakiś wzór. Nauczyciel wysoki, w ciemnym garniturze, twarzy nie widać, bo stał tyłem do niej, przodem do tablicy. Skąpy zarost na głowie, właściwie to prawie łysina. Miała wrażenie, że go zna, ale nie wiedziała skąd. Rozpoznawała symbole i już chciała je zamienić w jakiś sens, gdy naraz zniknęły i w ich miejsce pojawiły się na tablicy słowa. Albo się obudzisz i pójdziesz do łazienki, albo zmoczysz łóżko. Tak mówiły słowa. Po rosyjsku zapisane. Mężczyzna odwrócił się do niej twarzą i wtedy go rozpoznała. Poczuła paniczny strach.
To be continued…..
Text ©Luiza Poznańska
Pics DALL•E
Prompts by Zenvampires