Je ne suis pas Charlie Hebdo

(Lęki współczesności)
©Marek Gadziński

©Max Dogin
BESCHLEUNIGTE REALITÄT:
“Wehe aber den Gottlosen…”

1.
Każdy musi z czegoś żyć. Dlatego większość z nas pracuje. A co jeśli stanie się to niemożliwe? Bo nie będzie już pracy dla ludzi. Nie chodzi o to, że dla niektórych będzie, dla innych nie będzie. Dla nikogo nie będzie. Bo ludzi zastąpi sztuczna inteligencja i sterowane nią automaty. A pieniądze, które gromadzimy na rachunkach oszczędnościowych? W każdej chwili mogą stać się nie warte papieru, na którym je wydrukowano. Czeka nas gwałtowna przesiadka na nowe, wirtualne waluty. Stanie się to najprawdopodobniej z dnia na dzień, bez ostrzeżenia. Możemy się przed tym próbować uchronić, lokując w nieruchomości. Ale budynki nie będą przecież potrzebne sztucznej inteligencji. Ich znaczenie, a zatem i cena, staną się marginalne. To może w tę wirtualną walutę, do której przyszłość należy, powinniśmy inwestować? Sęk w tym, że systemów wirtualnych walut jest bez liku, nie wiadomo, który zostanie uznany za obowiązujący. Poza tym okres przejściowy to zawsze okazja dla sprytnych, by wystrychnąć na dudków tych mniej sprytnych.

2.
Nękani takimi niepokojącymi myślami, ludzie coraz częściej szukają porad znanych wróżek i wróżów. Albo innych ekspertów, ekonomicznych i politycznych komentatorów, futurologów. Co się stanie z Europą? Zanikający w polityce podział na prawicę i lewicę rozmyje się jeszcze bardziej, do tego stopnia, że partie właściwie niczym się od siebie nie będą różniły. Oprócz kilku drobnych, lecz budzących niezwykłe emocje kwestii. Takich jak prawo do aborcji i eutanazji, czy stosunek do osób o niekonwencjonalnych nawykach seksualnych. Losy zjednoczonej Europy będą wydawały się niepewne przez dwa lata jeszcze, po czym nastąpi ostry zwrot i powołane zostaną Stany Zjednoczone Europy. Radość nie potrwa długo, bo coraz wyraźniejszy będzie podział na stany północne, od UK, przez Skandynawię, po Łotwę i Estonię, i południowe. Podział związany ze sporną kwestią statusu osób nie-heteroseksualnych i poczętych dzieci najdotkliwiej odczują rozdarte na pół stany położone pomiędzy tymi biegunami. Północ będzie się domagała rozwiązań wynikających z daleko posuniętej empatii, południe będzie broniło stanowiska ludzi niezdolnych do współodczuwania. W końcu dojdzie na tym tle do wojny domowej, która pogrąży nasz kontynent w głębokiej ciemności, na całe wieki.

3.
Częściej jednak pogłoski o nadchodzącej wojnie mają mniej sprecyzowany charakter. – Będzie wojna – słyszymy tu i tam. – Jaka wojna? Kto z kim? – pytamy. – Kto z kim? Nieważne – odpowiadają ci dobrze poinformowani. – Ważne, że będzie. Niedługo, sam zobaczysz. I odchodzą, zostawiając nas z tym lękiem. Bo przecież nie jesteśmy wariatami, boimy się wojny. Zwłaszcza my tu, w naszej części Europy. Wir im Osten. A ci, co nas tym strachem epatują? Oni też się boją, tylko mówienie o tym, straszenie innych, to ich sposób radzenia sobie z lękiem. Jeden z wielu.

4.
SS-Obersturmbannführer Rudolf Hoess, komendant niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau w latach 1940–1943, w swoich wydanych w roku 1956 wspomnieniach pisze o pewnym rumuńskim arystokracie, który został przywieziony do Oświęcimia jednym z transportów, w asyście służącego. Książę miał, zdaniem Hoessa, osobliwy sposób spędzania czasu. Niemal bez przerwy się masturbował. Z zapamiętaniem wartym lepszej sprawy. Trwało to kilkanaście dni. Po czym zmarł z wycieńczenia.

Walka jest esencją istnienia. Dlatego mądry człowiek nie zajmuje stanowiska. Czyż nie na tym zasadza się wielkość Homera albo Szekspira? Że obaj zachowywali daleko posuniętą bezstronność wobec walk i sporów toczonych przez wykreowane przez nich postaci?

5.
Zaiste, sposobów radzenia sobie z trwogą mamy cały arsenał. A mimo to tak bardzo sobie nie radzimy. Może powinniśmy spróbować inaczej? Po prostu się nie bać? Choćby i tej wojny – czy rzeczywiście musi budzić trwogę? A gdyby przyjąć ją za coś naturalnego, nieuchronnego, jak jakieś, dajmy na to, doroczne święta? Te dwa różne spojrzenia na wojnę zawarte są w pewnej antycznej polemice. Przypomnijmy, za Vincenzem, najpierw słowa Homera: “Bodaj sczezła niezgoda spomiędzy bogów i ludzi, z nią zaś gniew, który nawet w rozumnym rozpęta szaleństwo”. Na lament ten, włożony w usta Homerowego ulubieńca Achillesa, Heraklit tak odpowiedział: “Homer modli się o ustanie walki, ale nie widzi, że przez to samo modli się o zniszczenie świata, bo gdyby walka i zmaganie ustało, świat przestałby istnieć”. A tego boimy się jeszcze bardziej, czyż nie?

6.
Walka wydaje się być esencją istnienia. Wszechświat istnieje dzięki napięciu odczytywanym przez nas jako wrogość. Na przykład dzięki zmaganiom energii dodatniej (masy) z ujemną (siłą grawitacji), jak mówią fizycy kwantowi. Albo, w bardziej symbolicznym wymiarze, dzięki walce dobrego ze złym, jak prawią gnostycy. Dzięki temu świat istnieje, i jednocześnie nie istnieje, bo bilans tych sił zawsze jest równy zeru. Jeśli przyjrzeć się temu, co dzieje się w naszych organizmach, też widzimy tam nieustanną walkę. Polem walki jest na przykład krwiobieg, bo krew to pożerające się nawzajem mikroorganizmy. Albo umysł, składający się z myśli zajętych bez reszty bratobójczą walką o dominację. Można powiedzieć, że ta walka jest wszystkim, to znaczy najważniejszym z tego, co się na nas składa. Stanowi naszą tożsamość. Dlatego mądry człowiek nie zajmuje stanowiska. Czyż nie na tym zasadza się wielkość Homera albo Szekspira? Że obaj zachowywali daleko posuniętą bezstronność wobec walk i sporów toczonych przez wykreowane przez nich postaci? Przywołajmy jeszcze raz Vincenza który, w książce pod tytułem Z perspektywy podróży, o Homerze tak mówi: “Nie ma w nim krzty stronniczości. Jego sprawą nie są losy jednego bohatera tylko, lecz wszystkich razem”.

© Max Dogin
ACCELERATED REALITY:
The Entrance to Hell

7.
Gurdżijew uważał, że istniejemy głównie po to, by kosmiczni ludożercy, Słońce, Księżyc i inne ciała niebieskie, mogli karmić się naszymi emocjami. Budziło to lęk niegdyś, w słuchających go ludziach, budzi lęk dziś, w czytających jego pisma. Ale pojawia się tu również pokrzepiająca myśl. O tym, że nasze lęki mają fundamentalne znaczenie. Bo bez nichcały ten bałagan być może nie mógłby istnieć. To znaczy świat. Poczęty w wyniku nagłego, niczym konkretnym nie wywołanego lęku, zwanego przez uczonych niekontrolowaną fluktuacją absolutnej pustki.

“Czego się jeszcze boimy? Oprócz życia i śmierci, spółkowania i wojny, światła i ciemności? To proste. Wszystkiego.”

8.
Czego się jeszcze boimy? Oprócz życia i śmierci, spółkowania i wojny, światła i ciemności? To proste. Wszystkiego. Współczesne lęki, ich najważniejsze obszary i rodzaje, można opisywać na wiele sposobów, w ujęciu filozoficznym, psychologicznym, terapeutycznym. Wszystko to, prędzej czy później, sprowadza się do lęku przed życiem, a więc przed wszelką zmianą. Do tego najbardziej fundamentalnego i zarazem traumatycznego doświadczenia narodzin, z rodzącą się świadomością istnienia poszczególnego, osobnego, samotnego. Pod tym względem lęki współczesne nie różnią się zbytnio od lęków historycznych. Przybierają tylko przynależne współczesności szaty. To dlatego właśnie nadal wywierają na nas wrażenie antyczne greckie dramaty, wspomniany Homer czy Szekspir. Bo esencją są tam lęki uniwersalne, ponadczasowe. W starożytności katharsis przeżyte w teatrze miało w zamyśle wartość terapeutyczną, pozwalało na zrozumienie lęku i jego oswojenie. Być może podobna idea przyświecała temu, który wynalazł współczesny horror. Edgar Allan Poe stworzył, na własne podobieństwo, postać człowieka nękanego dotkliwie przez death drive, co można oddać jako pożądanie śmierci. Czy to połączenie Erosa z Tanatosem, widoczne już we wspomnianym wcześniej incydencie z rumuńskim księciem w Auschwitz w roli głównej, nie daje nam do myślenia? Czy nie tłumaczy ogromnego rozpasania erotyzmu w naszej trwogą stojącej kulturze? Mówią, że współczesny mężczyzna myśli o seksie ileś tam razy na minutę, a w ciągu całego dnia to lepiej nie liczyć. A współczesna kobieta? Mniej się boi? Czy jedynie nieco inaczej swoje lęki koi? Doznanie erotyczne daje nam pewne ukojenie, nie zmienia jednak tego, co tkwi u podstaw problemu. Przyczyna lęku pozostaje. Jak tu żyć? I nie zwariować z nadmiaru strachu?

9.
Kiedy człowiek zaczyna tak na serio kontemplować swoje wnętrze, pierwsza najważniejsza rzecz, z jakiej sobie zdaje sprawę, to niewiarygodna liczba myśli, które bezustannie kotłują mu się w głowie. Po jakimś czasie zaczyna dostrzegać związek tych na pozór beztroskich myśli z poruszającymi nim lękami. Niektórzy nie ograniczają się do myślenia lękami, lecz je nieustannie wypowiadają. Brzmi to czasem zupełnie niewinnie. Ojej, znowu nie będzie gdzie zaparkować, mówisz do męża albo żony, kiedy jedziecie na wieczorny koncert do filharmonii. Albo że nie będzie już biletów. I rzeczywiście, jak się po chwili okazuje, nie ma gdzie zaparkować. A nawet jak jest, to bilety dawno się już skończyły. Mówisz i masz. Z czasem wchodzi ci to w nawyk, jak temu Irlandczykowi, który na każdą propozycję odpowiadał: It won’t work. Że to się nie uda. I rzeczywiście, prawie nic się z nim nie udawało. Zapytałem go kiedyś, po co to mówi, po co tak kracze. Zdziwił się. Że co niby mówię? Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że za każdym razem wypowiadał te same słowa. Było to dla niego coś w rodzaju zwyczajowego How are you? Bo trwogą podszyte jest nie tylko nasze świadome życie, lecz również – a może przede wszystkim – wszystko co nieświadome. Także to, co pojawia się w naszych snach.

10.
Jakiś czas temu byłem chory. Grypa albo przeziębienie. Miałem charakterystyczne dla takiej choroby sny. Rodzaj koszmaru związanego z zapisywaniem w pamięci tego, co mi się śni. Śnię fragment czegoś, na przykład początkowy fragment artykułu o lękach współczesności, i zapisuję, to znaczy daję komendę save. I zamykam. Ale po chwili nie jestem pewny, czy zapisałem właściwą wersję, więc otwieram, przeglądam wszystkie poprzednie zapamiętane wersje, porównuję, i jak zwykle zaczynam się w nich gubić. Cały długi sen dotyczy więc jednego krótkiego snu i problemów związanych z jego zapisaniem. To właśnie ten koszmar, który mnie czasem nawiedza.

Ale tym razem było inaczej. To znaczy tak samo. Tylko potem wydarzyło się coś jeszcze. Coś zupełnie nowego. Zacząłem, nadal śniąc, snuć rozważania. Na temat zapisywania myśli, o tym, jak to zostanie w przyszłości rozwiązane. No i pojawiła się wizja Powszechnego Systemu Transkrypcji Myśli. Z jednej strony korzyść oczywista, zamiast pisać myślisz i już, gotowe. Z drugiej jednak sporo minusów. I zagrożeń. No bo jak to wpłynie na jakość myślenia? Zamiast myśleć tak jak teraz, czyli mieszaniną języka, obrazów i innych impulsów oraz doznań, które mogą nie mieć słownego odpowiednika, zaczniemy myśleć wyłącznie słowami. I staniemy się wewnętrznie ubodzy o całą pozasłowną wersję tak marzeń, jak i rzeczywistości.

(Na jakiś czas, przynajmniej. Bo w końcu nauczymy się pewnie zapisywać obrazy i inne doznania. Ale co, jeśli wtedy nie będziemy już potrafili ich wytwarzać? Nic, będziemy musieli się uczyć od nowa. Tak to przebiega przecież, od wieków. Najpierw mówiliśmy jednym językiem, potem się porozłaziliśmy i języków zrobiło się całe mrowie, a dziś znowu się łączymy i będziemy musieli coś z tym zrobić, to znaczy nauczyć się jakiejś wspólnej dla wszystkich formy komunikacji. Na przykład takiej, jaką przyjął, na razie dosyć jednostronnie, James Joyce w wieńczącej jego dorobek powieści Finneganów tren.)

© Max Dogin
The Entrance to hell.

Albo inne zagrożenie, związane z oddzielaniem czasu pracy od czasu dla siebie. Co jeśli ten drugi zostanie całkowicie wyparty? I nawet we śnie, poprzez wspomniany system transkrypcji, będziemy odbierać i odpowiadać na maile w sprawie wysyłki towaru, reklamacji, albo rezerwacji czegoś tam? Albo jeśli się okaże, że sny są szczególnie wartościowe z ekonomicznego punktu widzenia, i że sny na zamówienie staną się formą zarabiania? Po takiej nocy intensywnych snów będziemy się budzili nieziemsko zmęczeni, i podczas dnia nie będziemy zdolni do konstruktywnego myślenia.

“Warunkiem niezbędnym dla zaistnienia lęku wydaje się być istnienie przyszłości

A prywatność, co z nią się stanie? Jeśli Powszechny System Transkrypcji Myśli będzie automatycznie transkrybował, zapisywał i wrzucał do sieci wszystko? Bo tak będzie najtaniej – zapisywać wszystko, a potem zastanawiać się, co potrzebne, a co nie. I jeśli będzie to tak urządzone, że korzystanie z systemu jest darmowe, ale każde odłączenie się i ponowne podłączenie wiązałoby się z jakąś wysoką opłatą? Innymi słowy, podłączenie do systemu i zgoda na totalne odarcie z prywatności jest oczywistą koniecznością, bez tego nie da się przecież pracować. Jeśli masz wolne, chcesz się zrelaksować, możesz się na chwilę odłączyć. Ale tylko dopóty, dopóki cię na to stać.

11.
Warunkiem niezbędnym dla zaistnienia lęku wydaje się być istnienie przyszłości. Lęku przed tym, co robią, co myślą, co knują owe (to znaczy Homerowe) niewidzialne ręce, które nami najsilniej poruszają. O których nic nie wiemy. A wiedzieć byśmy chcieli. Choć jednocześnie boimy się niekontrolowanego przyrostu informacji. Jeszcze niedawno ogólna wiedza ludzkości podwajała się raz na stulecie. Obecnie jednak bliżej mamy do raz na rok niż stulecie. A przewiduje się, że już niebawem będzie to raz na dobę. Kto będzie w stanie za tym nadążyć? Z pewnością nie ludzie, którzy mają kłopoty z zalogowaniem się do swojej poczty w smartfonie. Przyszłości boimy się również dlatego, że przynosi niepokojące informacje dotyczące przeszłości. Ludzi niegdyś strasznie zaniepokoiła wiadomość, że wzięli się od małpy. Wielu do dziś sobie z tym nie radzi. Jednak kolejne wieki przyniosły nowe wyzwania. Jak poradzić sobie ze świadomością, że wzięliśmy się z niczego? I że najprawdopodobniej niczym też jesteśmy? Choć jednocześnie wszystkim? Być może dlatego właśnie tak bardzo tęsknimy za wizją pozbawionego pojęcia czasu Królestwa Niebieskiego, snutą przez kulturę chrześcijańską, stanu idealnej Pustki, proponowaną przez religie Dalekiego Wschodu, czy świata w skali Plancka, domniemywanego przez fizyków kwantowych. Być może na tym polega magia malarstwa czy rzeźby, które siłą rzeczy zatrzymują czas, pozwalają duszy skłonnej do kontemplacji częściowo chociaż zaznać stanu tu i teraz, w na poły udawanej, na poły prawdziwej ignorancji faktu istnienia jakiejkolwiek przyszłości.

“Kiedy człowiek zaczyna tak na serio kontemplować swoje wnętrze, pierwsza najważniejsza rzecz, z jakiej sobie zdaje sprawę, to niewiarygodna liczba myśli, które bezustannie kotłują mu się w głowie. Po jakimś czasie zaczyna dostrzegać związek tych na pozór beztroskich myśli z poruszającymi nim lękami.”

12.
Wizja braku przyszłości, istnienia wyłącznie tu i teraz, wydaje się kojąca. Lecz jednocześnie wielce niepokojąca, jeśli się nad nią głębiej zastanowić. Problem ma bowiem nie jedno, lecz dwa dna. A może i więcej. Wyobraźmy sobie fabułę, której bohater i zarazem narrator staje oko w oko z nagłą śmiercią. Słyszy energiczne stukanie do drzwi, podchodzi, otwiera, a tu człowiek w kominiarce i kuloodpornej kamizelce, mierzy z kałacha. Nasz bohater nawet nie ma czasu pomyśleć zwyczajowego w takich wypadkach “A nie mówiłem?” – bo obawiał się czegoś takiego już od dawna. Od dnia, w którym podpisał jakiś durny list protestacyjny w sprawie fatwy wydanej przez ajatollaha Chomeiniego, skazującej na śmierć jakiegoś nieznanego mu bliżej pisarza, Salmana Rushdiego, autora Szatańskich wersetów, książki, o której może i coś tam słyszał, ale oczywiście nie czytał. Podpisał, bo wszyscy w biurze (pracował wtedy jako księgowy w paryskim ratuszu) podpisywali, to głupio mu było nie podpisać. A potem pożałował. W końcu zaczął się bać, zwłaszcza kiedy zaczęło być głośno o redaktorach tego tygodnika satyrycznego, który ma swoją redakcję na tej samej ulicy, obok jego domu. Oni też coś podpisali, a może więcej, może napisali, albo narysowali, coś o Allachu chyba, i zaraz dostali listy z pogróżkami. Policja im nawet jednego funkcjonariusza dla ochrony na stałe przydzieliła. Zdawał sobie sprawę, że jego obawy są równie absurdalne jak pomysł, że brygada antyterrorystyczna zrobi nalot na jego mieszkanie z powodu przetrzymanych książek z biblioteki (powinien był je oddać dobry tydzień wcześniej). No ale lęki, jak to lęki, nie muszą być racjonalne. A teraz proszę, niby absurdalne, a wszystko się jednak potwierdza. Dopadli mnie. Za jeden głupi podpis głową płacę.

Tak sobie myśli bohater naszej naprędce wymyślonej narracji. To znaczy nie myśli, bo wszystko dzieje się tak szybko, że nie ma na to czasu. Podobnie jak na rozmyślania o tym, skąd zna te oczy. Nie tego, który w niego celuje, tylko tego drugiego, który też ma karabin, ale w niego nie celuje. Jest zamaskowany, to prawda, obaj są, ale widać im oczy. I te oczytego drugiego – tak, przypomina sobie. To ten Arab, który pracował kiedyś u nich w ratuszu, jako sprzątacz. Były z nim jakieś problemy, bo miał dziwne zwyczaje. Na przykład przerywał pracę o określonych porach, by odbyć te swoje modły. Albo odmawiał podawania ręki kobietom. To powodowało napięcia i niechęć, więc w końcu go zwolniono. Zaraz, jak on się nazywał? Kouachi czy jakoś tak? A na imię miał chyba Said.

© Max Dogin
Impermanent Future 2

Tak mógłby sobie pomyśleć. Ale nie ma kiedy, bo zamaskowany napastnik – nie Said, ten drugi – naciska spust, strzela. Zabija. Choć nie, nie do końca zabija. Bo czas to pojęcie względne. Czasem wydaje się, że go nie ma, a jednocześnie jest, i to jak, w nie dającym się ogarnąć nadmiarze. Właściwość ta powoduje, że cała narracja emigruje. Przenosi się z czasu,którego nie staje, do czasu, który nie zna takich ograniczeń. To znaczy do tego ostatniego i przez to jedynego prawdziwego momentu życia naszego bohatera. Składa się z myśli i doznań, które swoją intensywnością wypierają rzeczywistość w takiej postaci, w jakiej była dotychczas znana. Pojawia się rzeczywistość bez czasu i bez miejsca, świat, w którym pojęcia te tracą sens. Dużo by można pisać o tym, jak to w praktyce wygląda, tylko po co? Lepiej to sobie po prostu wyobrazić. Słowa nic tylko gmatwają, a z gmatwaniny wyłania się strach. Utwór kończy następujący monolog wewnętrzny bohatera:

Obcy cały czas do mnie celuje, widzę, jak palec jego napiera na spust pistoletu, jakby miał trudność z przezwyciężeniem jego oporu. Czy to się kiedykolwiek zdarzy? Czy naciśnie cyngiel do końca? To zależy. Od tego, jak długo potrwa jeszcze ta chwila. Chwila, która dla niego jest pewnie chwilą, lecz dla mnie jest wszystkim. Nie tylko całym moim życiem. Poprostu – wszystkim. Ty, Droga Czytelniczko, z pewnością zadajesz sobie pytania w rodzaju – co zdarzy się dalej? Może nawet wiesz. Bo czytasz gazety, oglądasz dziennik w telewizji, i masz dobrą pamięć. Wiesz zatem, że pod tym adresem (czyli przy Rue Nicolas-Appert pod numerem szóstym, w Paryżu) bracia Kouachi nikogo nie zabili. Bo jak tylko Chérif Kouachi wymierzył we mnie, drugi z braci, Said, rozpoznał znajomą twarz i domyślił się, że coś tu nie gra. Walnął brata w ramię i powiedział do niego coś po arabsku. A do mnie po francusku, gdzie ta cholerna redakcja, zapytał. Powiedziałem mu, że owszem, przy tej ulicy, ale pod numerem 10, a tu jest 6. Chérif przez jakiś czas jeszcze nie przestawał do mnie mierzyć, jakby się nad czymś zastanawiał. Po czym opuścił lufę i wybiegł z budynku w ślad za bratem.

Ale ja nie wiem tego wszystkiego. Ja nie mam na ten temat żadnych przypuszczeń. Mnie to nie interesuje. I nigdy nie zainteresuje. Niczego nie wiem i nigdy się nie dowiem. Bo mam zamiar na zawsze już tu pozostać. W tej jednej chwili. Czyli w całym możliwym czasie, we wszech-czasie i wszech-przestrzeni. Słyszę słowa Jana Pawła II, wołającego do mnie z tarasu budynku obok. Tego, w którym mieści się redakcja Charlie Hebdo. Nie lękaj się, mówi Papież. Słyszałem to już kiedyś, ale nie bardzo rozumiałem, co miał na myśli. Teraz wiem. Nareszcie wiem. I nie pozwolę, by ktokolwiek mi tę wiedzę odebrał.

fin

Dopisek: Zamach na członków redakcji Charlie Hebdo rozpoczął się rankiem 7 stycznia 2015. Zamachowcy, bracia Chérif and Saïd Kouachi, rzeczywiście pomylili adresy i początkowo wtargnęli z bronią do niewłaściwego budynku. Saïd Kouachi rzeczywiście pracował wcześniej jako sprzątacz w paryskim ratuszu i został z posady zwolniony. Podczas ataku 12 osób zostało zabitych, 11 rannych.

“Je ne suis pas Charlie Hebdo”. BLIZA Kwartalnik Artystyczny, 2.29 (2017)
Publikacja za zgodą autora.

Schreibe einen Kommentar

Deine E-Mail-Adresse wird nicht veröffentlicht. Erforderliche Felder sind mit * markiert

Cookie Consent mit Real Cookie Banner