Widziałem raz kilku wyrostków z kijami. Chodzili po takiej błotnej gumie i specjalnie podskakiwali, żeby sprawdzić, czy ich pochłonie. A jak któregoś wciągało, to inni mu pomagali się wydostać. Potem wsadzali tam kije i mierzyli, ile do twardego dna. Bywało, że ponad metr. Zastanawiali się, jak by to było, gdyby samemu tak wpaść tam, bez pomocy kolegów i bez telefonu. A potem szli dalej, cali błotem oblepieni, jeden z nich miał kalosz na jednej stopie, na drugiej nic – pewnie nie udało się go wyłowić. Inni, przezornie, nie mieli kaloszy, tylko trampki mocno zawiązane. Szli i szukali, czy gdzieś znajdą głębszą pułapkę. Taka zabawa.
Na wielu mapach zaznaczony jest szlak przecinający zatokę wzdłuż kierunku północ- południe. Kiedyś, zanim nastał czas kolei żelaznych, służył do przewozu towarów. Już w czasach rzymskich skracano sobie tędy drogę. Piechotą, na koniu albo wozem. Później było regularne połączenie dyliżansowe, dopiero wybudowana w 1857 roku linia kolejowa wzdłuż brzegu sprawiła, że stało się niepotrzebne. Ale w tym mniej więcej czasie stało się też modne romantyczne podróżowanie dla przyjemności, więc często obierano tę malowniczą trasę w drodze do Krainy Jezior, jednej z największych atrakcji turystycznych Brytanii.
Podróżujący przez zatokę mogli w czasach średniowiecznych skorzystać z usług przewodników, którzy rekrutowali się spośród mnichów z zakonu cystersów. No ale z zakonami w Albionie było jak było, wiadomo, no i cystersów w pewnym momencie zabrakło. Dlatego w roku 1548 utworzono instytucję pod tytułem Królewski Przewodnik Po Piaskach, która od tego czasu funkcjonuje do dziś. Pierwszym, któremu nadano ten tytuł był niejaki Thomas Hogeson.