Cztery wiersze

Cztery wiersze

Karen Alkalay-Gut
(Przekład: Marek Gajdziński)

When we talk about horror, many places come to mind. Places where the horror took place. Places that may be associated with names. Or we can talk about periods of time. And memory is included there. In the absence of a sociology of horror, German society has created a culture of memory. There, all the horror is carefully preserved like in a museum.
But it is people whom the horror affects. Living people. The poems of Karen Alkalay-Gut remind us of this. Here we present four of them. In a beautiful translation by Marek Gajdzinski. In Polish.

Pokój ze świnią

Z archiwum rodzinnego

Z pełnego nazistów Gdańska

Rodzice uciekli na farmę świń w hrabstwie Gloucester.

 

Po latach

Chowania się w łóżku

Ze strachu, że go znajdą,

Na śmierć pobiją,

Ojciec uległ niespodziewanie,

Dał się wyciągać co dzień z domu

Świniom spod okna.

 

Nie zostali długo w Gloucester

– mama chciała znaleźć innych ocalałych,

nawet kosztem wystawienia się na bomby.

 

Ale ojciec na zawsze zapamiętał te świnie,

które nieomylnie rozpoznały w nim władcę żarcia,

i budziły każdego ranka,

by przypomnieć,

że ma coś ważnego do zrobienia

z darowanym życiem.

„Feld-Hure”

O fotografii Paula Goldmana „Ocalona z Holokaustu, Nahalal, 1945”.
Paul Goldman An Auschwitz survivor, A-125701, bares the inscription Feld-Hure tattooed on her chest, Nahalal

Nie widać jej twarzy:

obiektyw skupia uwagę na piersiach,

tam, gdzie tatuaż.

 

Ale widzisz

jej proste ramiona,

jej silne palce

rozciągające dekolt czarnej koszulki,

by podtrzymać

dokumentalne spojrzenie.

 

Jeśli jeszcze żyje,

jest teraz starszą panią,

może osiemdziesięcioletnią,

z praprawnuczętami,

jeśli jej nie wysterylizowali,

by podtrzymać

produktywność.

 

Feld-Hure

Polowa prostytutka

nie słyszałam wcześniej

tego określenia,

a teraz jego znaczenie na skórze

wypalone noszę.

Zdjęcie

Archiwum rodzinne

Bez względu na to, jak bardzo je powiększymy,

to zdjęcie, zrobione przez niemieckiego żołnierza

mojej babci w Lidzie, w 1916 roku,

pozostaje doskonale czytelne. Jej oczy

oddają chłód, z jakim taksuje żołnierza,

który mógł postanowić, że strzeli ją

zamiast zdjęcia, gdyby takie miał hobby,

zamiast fotografowania.

 

Tak właśnie wygląda

wojna – czuję jej strach,

chociaż spoglądam na nią

oczyma ciemiężcy.

 

I czuję wstyd obojga.

Przedmowa

Wiersz inspirowany “Przedmową” Czesława Miłosza
Archiwum rodzinne

Wy, dla których wiodę

to przepełnione bogactwem życie,

bo mi was odebrano

zanim się narodziłam,

wszyscy kochani wujkowie i ciotki,

których twarzy nigdy nie oglądałam,

tylko wasze dzieci, niektóre

widoczne na jedynej wyblakłej fotografii,

ale przede wszystkim ty, droga babciu,

z nogami obolałymi tak jak moje teraz,

zabrana z obozu pracy

do przerobienia na odpady…

nic mi nie jesteście winni, nawet posłuchania.

 

Zwolnieni z odpowiedzialności przodków,

możecie uczyć mnie, czego tylko zechcecie,

ale nigdy nie dowiem się, czego naprawdę byście chcieli.

I te życia, które dla was śnię,

wymyślone wspomnienia, głód,

który budzi mnie w nocy,

są moim jedynym mostem do świata, który niesie

wasze żywoty, wasz wieczny humor,

obecność waszego bezkresu.

 

Kiedy umrę, moje wiersze o was będą

nasionami na grobach, których nie ma.

"Żołnierze przyszli, zabrali". Posłowie do "Czterech wierszy" Karen Alkalay-Gut

Marek Gajdziński

Karen Alkalay-Gut jest poetką, autorką opowiadań i tekstów naukowych o literaturze. Pisze głównie po angielsku, ale też po hebrajsku i w jidysz. Jako poetka zadebiutowała w roku 1980 tomem Uprawiając miłość. Wiersze (Making Love: Poems). Wydała w sumie ponad 30 książek poetyckich. W roku 2020 ukazał się zbiór wierszy Słowo na sztorc. Pań z Biblii opowieści własne (A Word in Edgewise: Ladies from the Bible Tell Their Tales). Jej wiersze są naznaczone obrazami dawnego życia, są próbą rozwinięcia skrawków pamięci i zrekonstruowania białych plam życiorysu własnego, rodziny, przodków. I choć na pierwszy plan wysuwają się traumatyczne wspomnienia związane z Zagładą, doświadczenie cierpienia i straty, dużo w nich ciepłego humoru.

Jej rodzice pochodzili z Lidy na Wileńszczyźnie, miasta położonego na terenie dzisiejszej Białorusi. Jak mówi w opowiadaniu “Dziecko wojny”, była to część litewskiego korytarza, którym podczas wojny, tej pierwszej, światowej, co rusz przechodziły jakieś wojska. “Jednego dnia Niemcy, drugiego Rosjanie”. Karen wspomina, że kiedy była mała, ilekroć nie mogła czegoś znaleźć, jej mama mówiła “żołnierze przyszli, zabrali”, i się uśmiechała. W ten sposób rozładowała napięcie i przywracała światu właściwe proporcje – czymże są obecne straty wobec tamtych?

Po wojnie polsko-bolszewickiej, w poszukiwaniu lepszego życia, rodzice przenieśli się do Wolnego Miasta Gdańska. Ale tam szybko zabrakło wolności. Prześladowani przez hitlerowców, starali się na różne sposoby uciec gdzieś dalej. Próbowali zdobyć podrobione paszporty z prawem podróży do Palestyny. Albo zezwolenie na wyjazd do Szwecji, na konferencję esperanto. Bezskutecznie. W końcu udało im się uzyskać wizy rolnicze do Wielkiej Brytanii. Choć to nie załatwiało sprawy, bo pozwalało na wjazd do Albionu, ale nie na wyjazd z Gdańska.

Niespodziewanie pomogli znajomi, niemieccy sąsiedzi. Zajęli dwa miejsca w autobusie do Berlina, a po kontroli dokumentów, tuż przed odjazdem, oddali je rodzicom Karen. Dzięki tej podmiance, nocą, 1 września 1939 roku, Dvora Kaganovich i Leib Rozenztejn opuścili Gdańsk. Przez Berlin dotarli do portu Vlissingen w Holandii, tam wsiedli na statek. Zamieszkali na fermie trzody chlewnej w hrabstwie Gloucester, na pograniczu Anglii i Walii (ten angielsko-wiejski epizod, podobnie jak i gdański, uwieczniony w jednym z publikowanych w tym numerze wierszy, “Pokój ze świnią”). Mama Karen szybko doszła do wniosku, że życie na wsi, choć bezpieczne, za bardzo ich odsuwa od ważnych spraw. Chciała zająć się pomaganiem tym, którzy zdołali uciec z okupowanych lub zagrożonych obszarów kontynentalnej Europy. Choć wszyscy w tym czasie ewakuowali się z miast na wieś, namówiła ojca na przeprowadzkę do Londynu. Mimo nieustających nalotów dobrze sobie tam radziła, w czym, zdaniem Karen, pomogły jej wojenne doświadczenia z dzieciństwa i młodości. Pracowała jako księgowa, szyła, robiła pedicure i handlowała na czarnym rynku.  

Pod koniec wojny, 29 marca 1945 roku, w Mother’s Hospital of the Salvation Army, szpitalu położniczym przy Lower Clapton Road w londyńskiej dzielnicy Hackney, pojawiła się na świecie Karen. To znaczy w szpitalnym schronie przeciwlotniczym. Bo to była ostatnia noc ostatniej fazy niemieckich nalotów na Wielką Brytanię. Wtedy po raz ostatni Niemcy wystrzelili w kierunku Londynu pocisk V-1. Wylądował w Datchworth, Hertfordshire, niecałych 40 km na północ od centrum Londynu, pomiędzy Luton i Stansted, chyba nie czyniąc nikomu krzywdy. Pierwsze dni po porodzie spędziła z rodzicami w tunelu podziemnej tramwajowej Kingsway, na peronie stacji Holborn która, choć zamknięta w 1952 roku, istnieje do dziś.

Przyjaciółka powiedziała jej kiedyś, że ciągle podkreśla, że urodziła się podczas ostatniego bombardowania Londynu. To prawda, przyznała, i wyjaśniła, że wydaje jej się to ważne. Bo zapowiadało pokój, który został ogłoszony kilka tygodni później, i związane z tym nowe możliwości. Jedną z tych możliwości była dalsza emigracja do Stanów Zjednoczonych. Karen wychowała się w Rochester w stanie Nowy Jork. Od 1972 mieszka w Izraelu, wykłada poezję na Uniwersytecie w Tel Awiwie.

***

Kiedy powiedziałem Karen, że przypadkiem tak się zdarzyło, że jej wiersze zostaną opublikowane w numerze poświęconym sentymentalnemu idealizowaniu przeszłości i pragnieniu zawrócenia biegu czasu, powiedziała, że na nią to nie działa. Nawet w odniesieniu, zażartowała, do zmian klimatycznych. Z powodów oczywistych – historia jej, rodzeństwa i rodziców, którzy ocaleli tylko dzięki serii szczęśliwych, nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, to historia tragiczna – stracili podczas wojny około 40 bliskich krewnych. Mimo iż jakoś udało im się po tym wszystkim odbudować życie, znaleźć spokój, trudno zapomnieć o cierpieniu i o biedzie, o zaszywaniu dziur w znoszonych ubraniach, o żywności na kartki, o wdzięczności wobec starszych dziewcząt, które pozwoliły ci nosić swoje zniszczone buty.

Powiedziała też, że przywiązanie do przeszłości, sentymentalizm, to była cecha jej ojca. Ilekroć mama mówiła, że musieli zmieniać mieszkanie w Gdańsku, bo właśnie wytropili ich tam hitlerowscy bojówkarze i czaili się pod domem z kijami, próbował oponować mówiąc, że tak mu się tu podoba, że przywiązał się do tego łóżka albo do widoku z okna. Dokąd by ich to zaprowadziło, gdyby ten jego sentymentalizm nie spotkał się z jej pragmatyzmem?

Ale to nie jest takie proste, dodała, jak by się mogło wydawać. Bo przeszłość nie jest obiektywna. Zależy od tego, co i jak chcemy pamiętać. I choć pragmatyzm mamy przeważa, sentymentalizm ojca też nie jest jej obcy. Zilustrowała to taką opowieścią:

– Miałam dwoje bliskich, których bardzo kochałam, kuzynkę mamy Friedę i Chasię, siostrę ojca. Pewnego dnia, kiedy byłam już pisarką, miałam okazję odwiedzić oboje. Zatrzymałam się w domu mojego brata, Frieda siedziała ze mną, gdy zapytałem ją o stare dobre czasy w Lidzie. Z początku mówiła o swoich balach, o pięknych ulicach i chwilach spędzanych ze wspaniałymi przyjaciółmi. Wkrótce jednak doszła do czasów pierwszej wojny światowej i wyraz szczęścia na jej twarzy zaczął gwałtownie gasnąć. Nie mieliśmy nic do jedzenia, wspominała, nic tylko ten chleb z obierek ziemniaczanych. Zaczęła płakać. Nie potrafiłam jej pocieszyć. W tej chwili do domu weszła moja druga ciocia, Chasia. Nie znały się z Friedą, więc je sobie przedstawiłem. Rozmawiałyśmy o wojnie, wyjaśniłam, pamiętasz? Byłaś wtedy dzieckiem. Och, niewiele pamiętam, odpowiedziała Chasia. Ale wiecie co? Pamiętam ten wspaniały chleb, który ciągle jedliśmy, ze skórek ziemniaków. Już kilka razy próbowałam go odtworzyć, ale wciąż nie udaje mi się uzyskać tamtego smaku. Żołnierze przyszli, zabrali, pomyślałam. Chasia zachowała w pamięci smak chleba, a ja teraz staram się zachować pamięć o niej i korzystać z tego daru, tej jej umiejętności czynienia przeszłości tak cudowną, że mogła ją smakować.

Karen Alkalay-Gut, professor emeritus at Tel Aviv University, has published numerous works of poetry, biography, and literary criticism.  Her stories have appeared in journals and her work has been translated into over a dozen languages. 

Marek Gajdzinski is a writer, a dramatist, a translator of literature, and a teacher. Novels and short stories: Spacer do kresu dnia (Iskry, 1989), Głowa konia (Państwowy Instytut Wydawniczy, 1996), Droga do Indii (Zielona Sowa, 2000). Based on the short stories of Tadeusz Różewicz and Marek Gajdzinski, the play Badyle (2020), directed by Andrzej Baranski, was produced at the Television Theater.

Schreibe einen Kommentar

Deine E-Mail-Adresse wird nicht veröffentlicht. Erforderliche Felder sind mit * markiert

Cookie Consent mit Real Cookie Banner