Cztery wiersze

Cztery wiersze

Karen Alkalay-Gut
(Przekład: Marek Gajdziński)

When we talk about horror, many places come to mind. Places where the horror took place. Places that may be associated with names. Or we can talk about periods of time. And memory is included there. In the absence of a sociology of horror, German society has created a culture of memory. There, all the horror is carefully preserved like in a museum.
But it is people whom the horror affects. Living people. The poems of Karen Alkalay-Gut remind us of this. Here we present four of them. In a beautiful translation by Marek Gajdzinski. In Polish.

Pokój ze świnią

Z archiwum rodzinnego

Z pełnego nazistów Gdańska

Rodzice uciekli na farmę świń w hrabstwie Gloucester.

 

Po latach

Chowania się w łóżku

Ze strachu, że go znajdą,

Na śmierć pobiją,

Ojciec uległ niespodziewanie,

Dał się wyciągać co dzień z domu

Świniom spod okna.

 

Nie zostali długo w Gloucester

– mama chciała znaleźć innych ocalałych,

nawet kosztem wystawienia się na bomby.

 

Ale ojciec na zawsze zapamiętał te świnie,

które nieomylnie rozpoznały w nim władcę żarcia,

i budziły każdego ranka,

by przypomnieć,

że ma coś ważnego do zrobienia

z darowanym życiem.

„Feld-Hure”

O fotografii Paula Goldmana „Ocalona z Holokaustu, Nahalal, 1945”.
Paul Goldman An Auschwitz survivor, A-125701, bares the inscription Feld-Hure tattooed on her chest, Nahalal

Nie widać jej twarzy:

obiektyw skupia uwagę na piersiach,

tam, gdzie tatuaż.

 

Ale widzisz

jej proste ramiona,

jej silne palce

rozciągające dekolt czarnej koszulki,

by podtrzymać

dokumentalne spojrzenie.

 

Jeśli jeszcze żyje,

jest teraz starszą panią,

może osiemdziesięcioletnią,

z praprawnuczętami,

jeśli jej nie wysterylizowali,

by podtrzymać

produktywność.

 

Feld-Hure

Polowa prostytutka

nie słyszałam wcześniej

tego określenia,

a teraz jego znaczenie na skórze

wypalone noszę.

Zdjęcie

Archiwum rodzinne

Bez względu na to, jak bardzo je powiększymy,

to zdjęcie, zrobione przez niemieckiego żołnierza

mojej babci w Lidzie, w 1916 roku,

pozostaje doskonale czytelne. Jej oczy

oddają chłód, z jakim taksuje żołnierza,

który mógł postanowić, że strzeli ją

zamiast zdjęcia, gdyby takie miał hobby,

zamiast fotografowania.

 

Tak właśnie wygląda

wojna – czuję jej strach,

chociaż spoglądam na nią

oczyma ciemiężcy.

 

I czuję wstyd obojga.

Przedmowa

Wiersz inspirowany “Przedmową” Czesława Miłosza
Archiwum rodzinne

Wy, dla których wiodę

to przepełnione bogactwem życie,

bo mi was odebrano

zanim się narodziłam,

wszyscy kochani wujkowie i ciotki,

których twarzy nigdy nie oglądałam,

tylko wasze dzieci, niektóre

widoczne na jedynej wyblakłej fotografii,

ale przede wszystkim ty, droga babciu,

z nogami obolałymi tak jak moje teraz,

zabrana z obozu pracy

do przerobienia na odpady…

nic mi nie jesteście winni, nawet posłuchania.

 

Zwolnieni z odpowiedzialności przodków,

możecie uczyć mnie, czego tylko zechcecie,

ale nigdy nie dowiem się, czego naprawdę byście chcieli.

I te życia, które dla was śnię,

wymyślone wspomnienia, głód,

który budzi mnie w nocy,

są moim jedynym mostem do świata, który niesie

wasze żywoty, wasz wieczny humor,

obecność waszego bezkresu.

 

Kiedy umrę, moje wiersze o was będą

nasionami na grobach, których nie ma.

"Żołnierze przyszli, zabrali". Posłowie do "Czterech wierszy" Karen Alkalay-Gut

Marek Gajdziński

Karen Alkalay-Gut jest poetką, autorką opowiadań i tekstów naukowych o literaturze. Pisze głównie po angielsku, ale też po hebrajsku i w jidysz. Jako poetka zadebiutowała w roku 1980 tomem Uprawiając miłość. Wiersze (Making Love: Poems). Wydała w sumie ponad 30 książek poetyckich. W roku 2020 ukazał się zbiór wierszy Słowo na sztorc. Pań z Biblii opowieści własne (A Word in Edgewise: Ladies from the Bible Tell Their Tales). Jej wiersze są naznaczone obrazami dawnego życia, są próbą rozwinięcia skrawków pamięci i zrekonstruowania białych plam życiorysu własnego, rodziny, przodków. I choć na pierwszy plan wysuwają się traumatyczne wspomnienia związane z Zagładą, doświadczenie cierpienia i straty, dużo w nich ciepłego humoru.

Jej rodzice pochodzili z Lidy na Wileńszczyźnie, miasta położonego na terenie dzisiejszej Białorusi. Jak mówi w opowiadaniu “Dziecko wojny”, była to część litewskiego korytarza, którym podczas wojny, tej pierwszej, światowej, co rusz przechodziły jakieś wojska. “Jednego dnia Niemcy, drugiego Rosjanie”. Karen wspomina, że kiedy była mała, ilekroć nie mogła czegoś znaleźć, jej mama mówiła “żołnierze przyszli, zabrali”, i się uśmiechała. W ten sposób rozładowała napięcie i przywracała światu właściwe proporcje – czymże są obecne straty wobec tamtych?

Po wojnie polsko-bolszewickiej, w poszukiwaniu lepszego życia, rodzice przenieśli się do Wolnego Miasta Gdańska. Ale tam szybko zabrakło wolności. Prześladowani przez hitlerowców, starali się na różne sposoby uciec gdzieś dalej. Próbowali zdobyć podrobione paszporty z prawem podróży do Palestyny. Albo zezwolenie na wyjazd do Szwecji, na konferencję esperanto. Bezskutecznie. W końcu udało im się uzyskać wizy rolnicze do Wielkiej Brytanii. Choć to nie załatwiało sprawy, bo pozwalało na wjazd do Albionu, ale nie na wyjazd z Gdańska.

Niespodziewanie pomogli znajomi, niemieccy sąsiedzi. Zajęli dwa miejsca w autobusie do Berlina, a po kontroli dokumentów, tuż przed odjazdem, oddali je rodzicom Karen. Dzięki tej podmiance, nocą, 1 września 1939 roku, Dvora Kaganovich i Leib Rozenztejn opuścili Gdańsk. Przez Berlin dotarli do portu Vlissingen w Holandii, tam wsiedli na statek. Zamieszkali na fermie trzody chlewnej w hrabstwie Gloucester, na pograniczu Anglii i Walii (ten angielsko-wiejski epizod, podobnie jak i gdański, uwieczniony w jednym z publikowanych w tym numerze wierszy, “Pokój ze świnią”). Mama Karen szybko doszła do wniosku, że życie na wsi, choć bezpieczne, za bardzo ich odsuwa od ważnych spraw. Chciała zająć się pomaganiem tym, którzy zdołali uciec z okupowanych lub zagrożonych obszarów kontynentalnej Europy. Choć wszyscy w tym czasie ewakuowali się z miast na wieś, namówiła ojca na przeprowadzkę do Londynu. Mimo nieustających nalotów dobrze sobie tam radziła, w czym, zdaniem Karen, pomogły jej wojenne doświadczenia z dzieciństwa i młodości. Pracowała jako księgowa, szyła, robiła pedicure i handlowała na czarnym rynku.  

Pod koniec wojny, 29 marca 1945 roku, w Mother’s Hospital of the Salvation Army, szpitalu położniczym przy Lower Clapton Road w londyńskiej dzielnicy Hackney, pojawiła się na świecie Karen. To znaczy w szpitalnym schronie przeciwlotniczym. Bo to była ostatnia noc ostatniej fazy niemieckich nalotów na Wielką Brytanię. Wtedy po raz ostatni Niemcy wystrzelili w kierunku Londynu pocisk V-1. Wylądował w Datchworth, Hertfordshire, niecałych 40 km na północ od centrum Londynu, pomiędzy Luton i Stansted, chyba nie czyniąc nikomu krzywdy. Pierwsze dni po porodzie spędziła z rodzicami w tunelu podziemnej tramwajowej Kingsway, na peronie stacji Holborn która, choć zamknięta w 1952 roku, istnieje do dziś.

Przyjaciółka powiedziała jej kiedyś, że ciągle podkreśla, że urodziła się podczas ostatniego bombardowania Londynu. To prawda, przyznała, i wyjaśniła, że wydaje jej się to ważne. Bo zapowiadało pokój, który został ogłoszony kilka tygodni później, i związane z tym nowe możliwości. Jedną z tych możliwości była dalsza emigracja do Stanów Zjednoczonych. Karen wychowała się w Rochester w stanie Nowy Jork. Od 1972 mieszka w Izraelu, wykłada poezję na Uniwersytecie w Tel Awiwie.

***

Kiedy powiedziałem Karen, że przypadkiem tak się zdarzyło, że jej wiersze zostaną opublikowane w numerze poświęconym sentymentalnemu idealizowaniu przeszłości i pragnieniu zawrócenia biegu czasu, powiedziała, że na nią to nie działa. Nawet w odniesieniu, zażartowała, do zmian klimatycznych. Z powodów oczywistych – historia jej, rodzeństwa i rodziców, którzy ocaleli tylko dzięki serii szczęśliwych, nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, to historia tragiczna – stracili podczas wojny około 40 bliskich krewnych. Mimo iż jakoś udało im się po tym wszystkim odbudować życie, znaleźć spokój, trudno zapomnieć o cierpieniu i o biedzie, o zaszywaniu dziur w znoszonych ubraniach, o żywności na kartki, o wdzięczności wobec starszych dziewcząt, które pozwoliły ci nosić swoje zniszczone buty.

Powiedziała też, że przywiązanie do przeszłości, sentymentalizm, to była cecha jej ojca. Ilekroć mama mówiła, że musieli zmieniać mieszkanie w Gdańsku, bo właśnie wytropili ich tam hitlerowscy bojówkarze i czaili się pod domem z kijami, próbował oponować mówiąc, że tak mu się tu podoba, że przywiązał się do tego łóżka albo do widoku z okna. Dokąd by ich to zaprowadziło, gdyby ten jego sentymentalizm nie spotkał się z jej pragmatyzmem?

Ale to nie jest takie proste, dodała, jak by się mogło wydawać. Bo przeszłość nie jest obiektywna. Zależy od tego, co i jak chcemy pamiętać. I choć pragmatyzm mamy przeważa, sentymentalizm ojca też nie jest jej obcy. Zilustrowała to taką opowieścią:

– Miałam dwoje bliskich, których bardzo kochałam, kuzynkę mamy Friedę i Chasię, siostrę ojca. Pewnego dnia, kiedy byłam już pisarką, miałam okazję odwiedzić oboje. Zatrzymałam się w domu mojego brata, Frieda siedziała ze mną, gdy zapytałem ją o stare dobre czasy w Lidzie. Z początku mówiła o swoich balach, o pięknych ulicach i chwilach spędzanych ze wspaniałymi przyjaciółmi. Wkrótce jednak doszła do czasów pierwszej wojny światowej i wyraz szczęścia na jej twarzy zaczął gwałtownie gasnąć. Nie mieliśmy nic do jedzenia, wspominała, nic tylko ten chleb z obierek ziemniaczanych. Zaczęła płakać. Nie potrafiłam jej pocieszyć. W tej chwili do domu weszła moja druga ciocia, Chasia. Nie znały się z Friedą, więc je sobie przedstawiłem. Rozmawiałyśmy o wojnie, wyjaśniłam, pamiętasz? Byłaś wtedy dzieckiem. Och, niewiele pamiętam, odpowiedziała Chasia. Ale wiecie co? Pamiętam ten wspaniały chleb, który ciągle jedliśmy, ze skórek ziemniaków. Już kilka razy próbowałam go odtworzyć, ale wciąż nie udaje mi się uzyskać tamtego smaku. Żołnierze przyszli, zabrali, pomyślałam. Chasia zachowała w pamięci smak chleba, a ja teraz staram się zachować pamięć o niej i korzystać z tego daru, tej jej umiejętności czynienia przeszłości tak cudowną, że mogła ją smakować.

Karen Alkalay-Gut, professor emeritus at Tel Aviv University, has published numerous works of poetry, biography, and literary criticism.  Her stories have appeared in journals and her work has been translated into over a dozen languages. 

Marek Gajdzinski is a writer, a dramatist, a translator of literature, and a teacher. Novels and short stories: Spacer do kresu dnia (Iskry, 1989), Głowa konia (Państwowy Instytut Wydawniczy, 1996), Droga do Indii (Zielona Sowa, 2000). Based on the short stories of Tadeusz Różewicz and Marek Gajdzinski, the play Badyle (2020), directed by Andrzej Baranski, was produced at the Television Theater.

1st

1st

Quite unexpectedly, the need for a new film list has arisen, a list of Mirinda’s favourite feature films. Up until now she’s shown some interest in videos made especially for her kin, such as the ones offered by PetFlix, but at the feature films that I enjoy watching she would look the way a drunken passenger might glance at the emptiness of the High Plains, on a rainy autumn evening, from a window of a rocking stagecoach, moments before falling asleep, in a low budget western. Well, she would notice that something is going on there, on the screen, that is, moving to and fro, but she wouldn’t give a shit, shot, whatever. Piaskowska and Skolimowski’s film EO has changed everything. As if some kind of a spirit possessed Mirinda, when she first saw that donkey, she couldn’t take her eyes off the animal until the very end, about an hour and a half later. Consequently, I’ve put EO on her Favourite Feature Film List and now looking forward to the sequel.

P.S.

  1. EO (2022) is a road drama written by Ewa Piaskowska and Jerzy Skolimowski, directed by Skolimowski. It premiered at the Cannes Film Festival in 2022, winning the Jury Prize, and has been nominated for the Academy Award (Best International Feature Film). The plot that follows a donkey on its journey from a circus to a slaughterhouse across contemporary Poland and then Europe has allegedly been inspired by Au hasard Balthazar, a 1966 film by Robert Bresson.
  2. Mirinda is a cat. Her twin sister, being pitch-black, was first named Guinness by us. In line with that, another drink and her tortoiseshell coat earned Mirinda her name.
 
©by Marek Gajdziński
Pic by DALL·E.

JeanneDeClisson

Jeanne de Clisson

Text & artwork by Natasza Rogozinska

Natasza Rogozinska is a trained fashion designer,  but she rather focuses on illustration and graphic design. Her works have been showcased in Vogue Poland, i-D Magazine, Kaltblut Magazine, Waste Not exhibition at the IFS Somerset House, London, and others. Natasza is now working on a master project, reviving stories about forgotten women from general history, myths, and legends. She combines traditional and analog techniques such as embroidery and linocut with digital art – to create a feminine chronicle of these forgotten stories. 

We have already published one of her articles here. Today we proudly present her text and graphics. 

If you would like to read more of her stories and watch more of her work, you can find them (external link) here.

When you hear about a brave French woman named Jeanne, first character that comes to mind is obviously Jeanne d’Arc. However, she was not the only battle-hardened Jeanne to tread the French lands. In the year 1300 Jeanne de Belleville – who, a mere 40 years later, would abandon noble manor and luxury – ws born into a wealthy family. Why did she forsake the aristocratic path, you may ask? The answer can be encapsulated in just one word: revenge.

Jeanne de Belleville was born as the daughter of French aristocrats, wealthy and highly respected. Her father, however, dies quickly – and Jeanne inherits the dominion over lands in Belleville and Montaigu as a result of this tragedy. As a 12-year-old (and this was apparently a suspicious age anyway, even for the Middle Ages) she enters into her first marriage with 19-year- old Geoffrey de Châteaubriant VIII, to whom she bears two children. In 1326, Geoffrey kicks the bucket and Jeanne prepares to marry Guy de Penthièvre – the marriage is, however, questioned by a certain (quarrelsome by nature) French family called the de Blois. Their exaggerated lament causes Pope John XXII to annul the scandalous marriage for political reasons, obviously. Guy then marries Marie de Blois – and dies shortly thereafter. Coincidence? Might be.

Meanwhile, Jeanne marries (without papal interference) Olivier IV de Clisson, a mighty Breton, who owned a castle in Clisson, an estate in Nantes and lands in Blain. Adding Jeanne’s lands to it suddenly it appears that the Clissons are becoming a true feudal power in Brittany. Olivier and Jeanne are well-respected and has a good reputation among Breton society. The de Clisson family quickly expands and now consists of not only Jeanne and Olivier, but also of their five children – Isabeau, Maurice, Olivier, Guillame and Jeanne. What the de Clisson family does not know yet is that they are on the eve of a succession war in Brittany – this will change their fate forever.

To understand the intricacies of this (one of many, as we all know) French-English argument, it should be mentioned that in the 14th century Brittany was a province ruled by a duke. The Bretons had a strong sense of Breton identity – even though their loyalties were divided between two kings – Philip VI of France and Edward III of England, the Bretons were always loyal to the duke above all. One can only imagine the cliffhanger that ensued when the Duke of Brittany, Jean III le Bon, dies childless in 1341. The war for the Breton succession is set in motion, with each side fielding its own player – in the blue corner you can see John de Montfort, backed by Edward III of England and in the red corner you can see Charles de Blois, sympathetic to Philip VI of France.

It was therefore necessary to take sides, to bet a few pennies on someone. Olivier de Clisson decides to support his childhood friend, Charles de Blois – who, after all, comes from the very same family of whistleblowers that denounced Jeanne and Guy de Penthièvre before the Pope. In 1343, Olivier and Hervé VII de Léon, as military commanders, defend the city of Vannes against attacks by the English – who eventually succeed after four attempts to force the city. Olivier and Hervé are taken into captivity, from which only Oliver emerges – exchanged for the English Ralph de Stafford and a suspiciously small sum of money. And that is when Charles de Blois stabs his childhood friend in the back – suggesting that Olivier surrendered Vannes to the English without a fight, what is more, since they exchanged him for such a small amount of money, he must have sold himself to the English. Treason!

In 1343, after the truce between England and France was officially signed, Olivier and fifteen other Breton and Norman noblemen are invited to a tournament to celebrate. However, there is no celebration foreseen for Olivier IV de Clisson – he is captured by his compatriots and taken to Paris – on charges of unthinkable treason. Jeanne, trying to save her husband, resorts to bribery – as a result of which the royal sergeant tries to delay Olivier’s trial. The truth comes out eventually and he gets arrested – as is Jeanne, who is not only accused of attempted bribery, but also of treason and disobedience. Finally, she runs away with the help of her eldest son, Olivier, as well as her squire and butler.

Meanwhile, on August 2nd, 1343, Olivier IV de Clisson finally stands trial – and is accused of conspiring and forming alliances with Edward III, an enemy of the French king and all of France. He is beheaded, and his head is taken to Nantes, where, impaled on a lance, it becomes a warning to others. This shocks the noblemen, because evidence of Olivier’s guilt is lacking, and moreover, desecrating the corpse and displaying it in public as a warning was the domain of the lowest class of slaughterers and criminals – not aristocrats.

Filled with fury and rage, Jeanne takes her two younger sons, Olivier and Guillame and heads to Nantes to show them their father’s head impaled on a lance and set on the city gates. She swears revenge to Charles de Blois and king Philip VI of France. She sells rest of the valuables, gather s400 loyal men and begins her crusade against France. She attacks the castle of Touffou, which was under the command of Galois de la Heuse, an officer of Charles de Blois. He allegedly recognized Jeanne and lets her in – after that her forces massacred the entire garrison, leaving only one wretch alive.

Soon after, with the help of the English king and Breton sympathizers, Jeanne organizes three warships, which are repainted black, their sails dyed blood red – and the flagship is christened with the name “My Vengeance.” Jeanne disguises herself as a pirate and goes to the sea with her Black Fleet. For the next 13 years, she hangs around the English Channel, spotting French merchant ships and attacking them without ruthlessness – always leaving one (un)lucky man alive to report to the French king that the Lioness of Brittany has caught up with them. And it was a tactic that can be described as guerrilla warfare at sea – disrupting the enemy’s logistics by attacking merchant ships, never military vessels.

In the end, however, the French manage to track down Jeanne and sink her flagship, so she drifts along with her sons for 5 days in troubled waters – as a result of this tragedy one of them, Guillame, dies. Jeanne and Olivier are eventually rescued by Jeanne’s allies, the de Montforts – and the Lioness of Brittany continues her pirate expeditions. In 1350, Jeanne marries for the last time – to Walter Bentley, closely related to King Edward III. They settled at Hennebont Castle and lived in relative peace for the next couple of years (not counting Walter’s little squabble with King Edward III over Jeanne’s estates). In December 1359 Walter dies, and a few weeks after him Jeanne – leaving behind a clear message: do not make baseless accusations of treason and do not desecrate the corpse – or the Black Fleet will catch up with you. Got it?

Dulpokanova

24’58 on the Way to Dulpokanova

We proudly present the movie 24’58 on the Way to Dulpokanova by Yu Miao.

1. The Space

Heidegger stated, we only can exist “in the world”. If there is no “world”, no being is possible. It means on the one side: we will never break through the horizon of knowledge (the horizon of epistemology, if you prefer this term). But the question that arises is one about this side of the horizon. The question about this world. If we examined it (the world in which being is), we would be able to determine different worlds. A warlike one, a boring one, which is perhaps composed of everyday life. In her movie, 24’58 on the Way to Dulpokanova, Yu Miao explores the possibility of another world. The possibility of a world without communication. And at the same time asks the universal question, in what way the absence of communication possibly prevents the being from being?

2. The characters

But it’s not just the characters. Characters are beings in a world. In Yu Miao’s movie, the lack of communication includes the people around as well as the equipment around. The monitors, the space in which the film is set. The whole world, where beings have to be “in” is constructed without communication. The world. What does it tell us? 

In architecture, there is the so-called “International Style”.

On the one hand, we would say that it is meaningless. On the other hand, it reminds me of Warburg’s Mnemosyne album. Of the quintessence of the album. Of the question of how we shape our spaces, how we shape our environment. In Yu Miao’s film, space is deeply human in another way. Because, as I described earlier, she reminds us of humanity. Of what we all have in common. 

3. The symbols (the world)

She seeks universalism. Not only in the people, not only in the characters she shows. 

The world where no communication takes place, where speechless characters are waiting for a flight to Dulpokanova, this world is a universal one. 

As already mentioned, Yu Miao doesn´t seek universalism in terms of Kant. Rather in terms of anthropology. She seeks artifacts, for architecture, for that magical something that is common to us all. And she finds it. The silent world is our world. It´s a human world. And a world constructed by us. By humans.

In this sense, Dulpokanova would be a kind of horizontal Mnemosyne, in which Yu Miao explores what an international, I don’t want to say “impersonal”, but kind of true, style looks like. 

In the film, the characters, three young women (but food also plays an important role, language, the alphabet, etc.) move in a silent space that we… yes, would call international, but mean, again, universal. Which is very clean… Almost like a Zen garden. Empty. And full of people. Speechless. This is the world we are in. Without which the being is not.   

4. The movie

My concern here is the plot. And about how the film is structured. And it does remind me of the music from Tenniscoats. How are we supposed to portray the lack of communication? Especially since, as Schulz von Thun says, we are constantly communicating even if we don’t say anything. And how to captivate the viewer? Especially one whose attention span of eternally long 3 seconds? Yu Miao succeeds masterfully. Especially at the end of the film. Especially in this world. A world without communication. Our world. 

Here you can watch it until 26.02.2023 (external link to Vimeo)

Here you can find more about Yu Miao’s movies.

Jetzt Alle

Annual Exhibition

You may be… surprised when you read about the concept of the Annual Exhibition in Hamburg (the full name is very long). But we visited the vernissage last Friday and it was… good. A very different concept, but also an exciting idea for an exhibition. 

Here you will find a PDF with all data (in English and German).

Robots

Robots

Interview with a chatbot.

Donald Davidson stated that dogs cannot think. These were not thoughts (but this problem predates Davidson, we also asked if natives can think – or how they can think if they think).
Can an AI think?
We interviewed ChatGPT.

Since it searches the Internet for the answers and analyzes texts written by humans, we consider the interview more as an anthropological experiment that shows us the quintessence of our, human thinking.
All drawings are by DALL·E. An AI.

Please introduce yourself.

Hello, I am ChatGPT, a large language model trained by OpenAI. I am here to assist you with any information or questions you may have. How can I help you today?

We would like to make an interview with you.

Sure, I would be happy to participate in an interview. Please ask me any questions you have and I will do my best to provide you with informative and accurate responses.

How do you recon. Which influence your appearance would have on the posthuman ideas?

As a language model, I do not have a physical appearance, so it is difficult for me to say how my “appearance” would influence posthuman ideas. However, it is likely that the development and use of advanced language models like myself will play a role in shaping the way society thinks about the concept of a “posthuman” future.

Some people believe that the increasing capabilities of AI, including language understanding, will lead to the development of machines that are capable of thinking and communicating in ways that are similar to humans. This could lead to new ethical considerations around the rights and autonomy of these machines, as well as questions about what it means to be human in a world where machines can perform many of the same functions as people.

On the other hand, some people argue that the development of AI does not necessarily mean that we are moving toward a “posthuman” future. They point out that while AI can perform many tasks that are typically associated with human intelligence, it is not capable of experiencing emotions or consciousness in the same way that humans do. As a result, they argue that the development of AI will not fundamentally change what it means to be human.

It is important to note that this is a complex and ongoing discussion in the field of AI ethics and philosophy, and different people have different opinions on these topics.

How do you think, do chatbots like you replace writers, authors, and content creators in the future? Or does the human need a human?

As a language model, I do not have personal opinions or preferences. However, it is possible that chatbots like me could be used to assist writers, authors, and content creators in the future.

One possible application of language models like me is in the area of content generation. With my advanced language understanding capabilities, I can be used to automatically generate written content, such as news articles, product descriptions, or even creative fiction. This could save time and increase productivity for writers, authors and other content creators.

However, it is also important to note that while AI-generated content can be of high quality and accurate, it might lack the creativity and originality that humans can bring. The human touch, the personal experience and emotions, the cultural context and many other factors can make a text more relatable, more engaging and more human.

Moreover, while AI can be used to assist with certain aspects of the writing process, such as research, it cannot replace the role of human creativity, imagination, and the ability to bring a unique perspective to a subject.

In the end, it’s a matter of how we want to use this technology, it can be a powerful tool, but it will not replace the human need for human connection, creativity, and emotions.

Will we change our perception? Towards a postphenomenology? 

As a language model, I don’t have personal experiences or perceptions, but I can tell you that the relationship between humans and technology is complex and multifaceted, and it is likely that the increasing capabilities of AI will influence our perception of the world in various ways.

One way in which AI could change our perception is by changing the way we interact with technology. As AI systems become more advanced and more integrated into our daily lives, they could change the way we think about ourselves and our relationship with the world.

Another way in which AI could change our perception is by changing the way we think about the concept of “intelligence” itself. As AI systems become more advanced and more human-like, it could lead us to rethink what we consider to be “intelligent” behavior and what it means for a machine to be “intelligent”.

Postphenomenology is a field that studies how technology affects our perception of the world, and how it shapes our experiences, values, and meaning. It argues that technology is not just a tool that we use, but it also shapes our understanding of the world and our place in it.

In conclusion, as AI systems become more advanced and more integrated into our lives, it’s likely that it will change our perception of the world, and it will shape our understanding of human and machine intelligence, as well as our experience of the world.

Thank you for the interview.

You’re welcome! I’m glad I could help. If you have any other questions, please feel free to ask.

Pandemic Tales

Pandemic Tales

We proudly present a new text by Yuki K. Yuki K.  is a writer and musician based in Hamburg. Here he deals with his experiences during the pandemic. With the dreams and perhaps the mood he captured at that time. 

ZWISCHENZEITEN

Kennst du die Zeit? Wenn du feierst und die Sonne aufgeht? Und du den Club verlässt, aber du willst, dass es noch Nacht ist. Damals hatten alle Clubs geschlossen. Doch die Sonne ging immer noch auf. Eine gelbe, aber vielleicht war sie auch grün und ich habe die Farben verwechselt. Wer weiß es schon. 

Mach die Vorhänge zu“ – sagte Olga. Sie lag nackt neben mir und wir hörten Clubmusik. Was ist das eigentlich? Clubmusik. Ich habe es schon vergessen. 

Bezeichnend.

Wie schnell ich es vergesse, was Menschen im Club machen. 

Und das ohne Masken. 

Und ohne den Mindestabstand. 

Ich möchte, dass es noch Nacht ist. Ich will den Tag nicht.“ – flüsterte Olga. Und es ging schon seit Tagen so. Wir hatten keine Ahnung, wann Tag und wann Nacht ist. Und welchen Unterschied es macht. Es macht keinen. Ich zog sie zu. Und es dauerte eine Ewigkeit. Am Ende wusste ich nicht, wo es her kam. War es der Joint? Oder war es etwas anderes? Aber was ist schon Zeit? Etwas selbst erlebtes. Etwas, das keinen Bezug hat zur Realität. Etwas komisches. Das du nicht mit den Händen greifen kannst. Ob du nun einen Joint rauchst oder nicht. Und es war dunkel. Aber vielleicht war es schon immer dunkel? Auch wenn die Sonne schien. Wer weiß es? 

Olga drehte sich um und ich beobachtete ihre kleinen Brüste. Um im Grunde hatte ich Lust, mich wieder mit ihr zu lieben. Draußen war schon Frühling. Aber draußen wurde zu einem bloßen Begriff. Wie die Zeit. Zu etwas, das nichts mehr bedeutet. Wir blieben drin. Liebten uns, rauchten Haschisch, nahmen Drogen und hörten Musik aus einer längst vergangenen Zeit. Und tagsüber, hey, da verdunkelten wir die Fenster.

Am Ende wussten wir nicht mehr, wie lange es dauerte. Und ob es jemals enden würde. Doch irgendwie interessierte es uns nicht. Jeden Tag gab es irgendwelche Zahlen, Informationen, Nachrichten. Tote. Was bedeuten die ganzen Toten, wenn ich Olgas Brüste haben konnte? 

Für immer.

Für ewig.

Und was bedeutete die Ewigkeit schon?

Der Mensch entwickelt seine eigene Strategien, wenn er auf Unbekanntes trifft. 

Und das war es. 

Wir blieben jedenfalls für immer in dem Zimmer eingeschlossen.

Oder bis zum Ende der Pandemie. 

Aber die Zeit, sie ist eine individuelle Sache. 

Notizen aus einer goldenen Zukunft

Notizen aus einer goldenen Zukunft

Heidegger (aber nicht nur er) kritisiert Hegels Begriff der Zeit. Er meint, aber es ist nicht nur Heidegger, wir lebten „jetzt“. Der Begriff der Zukunft leite sich vom Begriff der Gegenwart ab, in der das Seiende ist. Oder einfacher gesagt, wir erleben nur die Gegenwart, denn die Zukunft ist hinter dem Erfahrungshorizont versteckt. Wir werden sie nicht erleben (das ist nicht mehr Heidegger), denn unsere Vorstellung der Zukunft meistens von der Realität abweicht. Im Täglichen Leben scheint es kein Problem darzustellen. Doch wenn wir von größeren Projekten, gar von Gesellschaften sprechen, so kann diese Erkenntnis manch einen Revolutionär abschrecken (vielleicht deswegen sprechen Postanarchisten nicht mehr über das Konzept der Revolution).

Aber die Zeit?

Eben. Das Verständnis der Zeit. Wir werden sicherlich noch darauf zurück kommen. Die Frage wäre, was wir anstelle der Zukunft denn einsetzen, wenn wir diese noch nicht haben erleben können. Am Ende sollen wir einen Ort erreicht haben, der besser ist als der jetzige. Darauf gründet so manch ein Glaube an „die Entwicklung“ der Menschheit (wobei darunter meist die weiße Welt gedacht ist, die Zukunft der Pueblo Indianer oder der Massai wird ja schon von uns definiert). Habermas, der an die Zukunft der Moderne (was auch immer der darunter verstanden hat) glaubt, wird sicherlich dagegen sein. Als Marxist, stellt die Zukunft einen sehr wichtigen Aspekt. Baut der Marxismus doch auf Hegel und dessen Dialektik, die ein theologisches Projekt der Zukunft sein sollte. 

Aber der Ort?

Auch er ist wichtig in unseren Überlegungen. Der Ort hat hier gleich zwei verschiedene Bedeutungen. Doch zu der foucaultschen komme ich auch gleich zurück. Zunächst der geografische. Und ich meine dabei nicht die Stadtentwicklungskonzepte, die in Heterotopien Orte der Zuflucht sehen. Diese können sofort geschaffen werden. Ohne Rückgriffe auf Revolutionen. Vielleicht ist das der Grund, weshalb solche Orte für Anarchisten sehr wichtig sind. 

Nein. Hier geht es vielmehr um den geopolitischen Ort. Um Orte, die mit Techniken der Massenmedien, der kulturellen Verbreitung, der Sprache zu Utopien, zu Paradiesen werden (sollen). Um Orte, wie Europa (das weit verstandene Europa, das geografisch nicht gebunden ist). Um Orte, die eine Sehnsucht darstellen und sicherlich darstellen sollen. 

Vielleicht ist es für diese Orte geopolitisch klug. Ein Sehnsuchtsort zu sein bedeutet gleichzeitig (das ist eine geopolitische Binsenweisheit), dass gleichzeitig die Kultur dieses Ortes als… ja… überlegen angesehen wird. Die Ideologie des Ortes (wir können es auch Gebiet nennen) wird in aller Welt verbreitet. Orte, die nicht im Zentrum sind, übernehmen die Ideologie. Übernehmen die Kultur. Werden auf diese Weise kolonialisiert. Und unsere Kolonien können sich vielleicht von uns lossagen. Sie können uns nie angreifen. 

Gleichzeitig schotten sich diese Orte der Sehnsucht von der Welt ab. Erschweren das herkommen durch Visaregime und Mauern an Grenzen. Und exportieren ihren Diskurs, wodurch sie als führend in der Welt erscheinen (es betrifft nicht nur das geografische Europa oder die USA, viel mehr betrifft es Zentren der Imperien, wie Lyotard sie treffend beschrieben hat, unabhängig deren geografischer Lage). 

Aber der Ort?

Die Sprache war von dem anderen Ort. Wenn ich es so nennen darf. Foucault ging es dabei aber eher um den Körper. Der eigene Körper, da er in Europa unsterblich geworden ist (nicht nur dadurch, dass wir den Tod aus der Kultur verbannt haben, wir haben auch die Definition, wann der Körper denn tot sei, verbannt), wird er zum Objekt des eigenen Kultes.

Es geht nicht um die Tatsache, dass durch Vergleiche auf Instagram oder Twitter einige Probleme mit dem eigenen Aussehen bekämen. Das wäre zu einfach. Und vielleicht ist die Darstellung auf Instagram und Twitter nur eine sehr extreme Komponente. In der Biopolitik hat der Körper eine sehr wichtige Rolle erhalten (wir sprechen jetzt auch nicht darüber, wo denn die Grenzen des Körpers seien, das wissen wir, Europäer, auch nicht wirklich und das, was wir als „Philosophie“ bezeichnen, kann auf diese Frage keine Auskunft geben). Der Körper soll nicht nur schön sein. Er soll auch möglichst gesund bleiben. Was auch immer wir unter dem Begriff „Gesundheit“ verstehen. Das interessante ist, dass es sich meistens um unsere Körper handelt, die wir betrachten. Die Körper der Flüchtlinge, tot oder lebendig, betrachten wir ja kaum. 

Aber die Utopie?

Besser nicht. Es ist besser hier zu sein. Und jetzt. Vor allem jetzt. 

Zu diesem Thema haben wir bereits hier und hier geschrieben. Alle drei Artikel stellen eine Einheit zusammen. 

My Generation

A Christmas gift. From us. By Sopocki

We are proud to present you with the track “My Generation” by Sopocki. Sopocki is a young DJ, he lives in Sopot (maybe not right now) in Poland.

Sometimes it is the tension that makes a work or a track interesting. In his first track, Sopocki created tension between the fast beat and the voice (no singing, so no fear). In doing so, he breaks the boundaries of trance. And at the same time combines the “classic” beat with the modern point of view. Art? Definitely. A little Christmas present from us.

You can find the track (but also others) here (external link to Soundcloud): https://soundcloud.com/user-883042571/sopocki-my-generation

Cookie Consent mit Real Cookie Banner